
Miała trzy lata, kiedy wywieziono ją na Syberię. Na zesłaniu została od razu rozdzielona z rodzicami i umieszczona w domu dziecka. Prowadziły go enkawudzistki, które stosowały drakońskie metody wychowawcze. - Marzeniem było najeść się i żeby przestali bić - opowiada Zdzisława Karska.
O swoich strasznych przeżyciach pani Zdzisława Karska zdecydowała się dopiero teraz opowiedzieć. Była małą dziewczynką, pamięta tamten dramatyczny dzień. Mieszkała z rodzicami w Mostach, to było miasto gminne niedaleko Grodna, należące do województwa białostockiego. Mama zajmowała się domem, ojciec był leśniczym.
10 lutego 1940 roku ich spokojny świat runął w przepaść. Nad ranem przyszli sowieccy żołnierze i kazali się zbierać.
- Siostra była dużo starsza, nie mieszkała z nami, więc uchroniła się przed wywózką. Mogliśmy zabrać ze sobą tylko tyle, co się mieściło w rękach. Załadowano nas do bydlęcych wagonów. Były pełne łajna, wszyscy tym się brzydzili. Mama jednak w swojej wielkiej przezorności zrobiła z tego materac. To uchroniło mnie przed zamarznięciem - opowiada pani Zdzisława. - Na postojach otwierano wagony i wyrzucano zamarznięte dzieci wzdłuż torów kolejowych.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień