W dawnych czasach żużlowcy musieli więcej myśleć na torze

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz
Piotr Bednarczyk

W dawnych czasach żużlowcy musieli więcej myśleć na torze

Piotr Bednarczyk

Rozmowa z Pawłem Waloszkiem, byłym znakomitym polskim żużlowcem, indywidualnym wicemistrzem świata z Wrocławia, z 1970 roku.

Od małego wychowywał się Pan wśród motocykli, choćby dzięki starszemu bratu Robertowi...

Tak, miałem tę możliwość. Zaczynałem zaraz po szkole jako pomocnik mechanika. W tamtych czasach trzeba było docierać motocykle i robili to mechanicy. Po prostu wyjeżdżali na tor.

Podobno już jako dziecko był Pan bardzo zainteresowany budową motocykli?

Do tego doszedłem, że prawie przez cały okres mojej kariery sam dopasowywałem sobie motocykl. Główne rzeczy robił oczywiście mechanik, ale ja potem sobie sam regulowałem sprzęt. A nie zaczynałem na klasycznych motocyklach żużlowych, tylko na tzw. motocyklach przystosowanych. Dopiero potem przesiadłem się na klasyczne.

Poza jadą w lewo tamtejszy i dzisiejszy żużel dzieli chyba wszystko?

Przede wszystkim kiedyś żużlowiec musiał więcej myśleć na torze, regulować manetką gazu. Dziś odkręca na całość na starcie i zamyka na mecie. Ale to dlatego, że tak są skonstruowane dzisiejsze silniki, nie sposób na nich regulować gazem za bardzo, bo jazda skończyłaby się na bandzie.

Inne były też apanaże...

My byliśmy oficjalnie zatrudniani w zakładach pracy, nie sposób było się dorobić fortun jak teraz. Ale mieliśmy inne bonusy. Mogliśmy dostać paszport i wyjechać za granicę, o co w dawnych czasach nie było łatwo. Ci lepsi zawodnicy mogli liczyć na talony na samochód... Choć płacić za niego, oczywiście trzeba było za swoje.

Jest Pan wicemistrzem świata indywidualnie, brązowym medalistą w drużynie, ale w botaej karierze nigdy nie udało się Panu zdobyć indywidualnego mistrzostwa Polski.

Tak się złożyło, co zrobić. Dwukrotnie byłem też mistrzem Europy, ale mistrzostwa kraju nie mam.

Karierę kończył Pan w wieku 48 lat. Jaki miał Pan przepis na to, by tak długo utrzymać formę?

Starałem się zawsze pracować nad sobą i utrzymywać dobrą kondycję. Musiałem zrzec się dużo rzeczy. Jeśli pojawiła się jakaś wódka, to tylko w okresie zimowym. W sezonie nie piłem praktycznie wcale.

To dziwne, bo za Pana czasów zawodnicy za kołnierz nie wylewali.

Tak, pili dużo. Koledzy nawet proponowali mi, że nauczą mnie pić i palić, ale zrezygnowałem.

A jakie kontuzje miał Pan podczas kariery?

Oj, trochę tego było. Podczas wypadku w Świętochłowicach wbiła mi się kierownica, gdyby kilka milimetrów obok, mogłoby być niedobrze. Tych kontuzji było wiele. Na przykład w Anglii jeździłem ze złamaną nogą, w gipsie. Przed biegiem wkładano mnie na motocykl, po biegu zdejmowano. Zapytali mnie, czy będę pauzował, ale wtedy dostałby za tydzień tylko kilka funtów. Wolałem jeździć, żeby zdobywać punkty i zarobić trochę więcej. I zdobyłem.

Jak Pan znalazł się w 1961 roku w drużynie Leicester?

Anglicy zauważyli mnie w 1959 roku i chcieli ściągnąć do siebie już na kolejny sezon, ale wówczas nie zgodziło się wojsko. Służbę wojskową skończyłem rok później, uzyskałem zgodę swojego klubu na wyjazd na Wyspy i przez rok tam jeździłem. Potem wróciłem do mojego Śląska Świętochłowice i tam już kontynuowałem karierę.

Generalnie przez prawie całą karierę był Pan wierny Śląskowi, choć zdarzyły się Panu epizody w innych klubach.

Dwa lata jeździłem w Gwardii Katowice. Starał się o mnie Rzeszów, ale nic z tego nie wyszło, bo uparła się na mnie Legia Warszawa. Pamiętam, że przyjechali w niedzielę do mojego domu z rozkazem, że służbę wojskową muszę odbyć w Warszawie i zabrali do stolicy. Po roku drużyna tam padła i przeniesiono mnie do Gdańska. Dopiero potem trafiłem do wspomnianej Anglii.

Jak to było w Pana czasach - jako zawodnicy trzymaliście się lepiej z jednymi, a z drugimi nie za bardzo, czy nie było podziałów?

Muszę powiedzieć, że spotykaliśmy się jak rodzina, obojętnie jaki klub przyjechał. Nie tak, jak teraz. Wiadomo, na torze się walczyło, ale poza tym byliśmy kolegami.

Interesuje się Pan obecnie żużlem?

Interesuję się, choć nie mam może już takiego kontaktu, jak kiedyś. Przeprowadziłem się i mam trochę dalej na stadion. Chociaż cieszę się, że coś się w Świętochłowicach ruszyło, stadion ma być przebudowany, trwa praca ze szkółką, niebawem powinniśmy się doczekać ligowej drużyny.

Stadion w Świętochłowicach jest Pana imienia...

Dlatego też nie mogę doczekać się na nim zawodów ligowych. Cieszę się, z pięciu wychowanków których klub nauczył już jeździć i wierzę, że żużel w moim mieście się odbuduje.

Piotr Bednarczyk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.