Ola Szatan

Tomasz Kot: Profesor Zembala bardzo mi pomógł zostać Religą [CZYTAJ I SŁUCHAJ]

Jarosław Sosiński / Watchout Productions / NEXT FILM Jarosław Sosiński / Watchout Productions / NEXT FILM
Ola Szatan

Tomasz Kot blisko dekadę temu zachwycił rolą Ryśka Riedla w filmie "Skazany na bluesa". Ten rok należał do niego za sprawą filmu "Bogowie", w którym brawurowo wcielił się w postać Zbigniewa Religi. Śląsk jest mu bliski.

Rozmowa z Tomaszem Kotem i jego żoną Agą Kot

Podobno z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Państwa przykład pokazuje, że można ze sobą współpracować i tworzyć fajne rzeczy, jaką niewątpliwie jest niedawno wydana książka "Senek". To był pomysł, który w waszych głowach siedział od dawna i teraz nastąpił dobry moment, by pokazać go wszystkim?

Tomasz Kot: W zasadzie jest to pomysł Agi, a ja dołączyłem na sam koniec... 

Aga Kot: To nasz projekt również w sensie wydawniczym, ponieważ założyliśmy wydawnictwo, żeby "Senek" mógł się ukazać. Myślę, że można o tym mówić w kategoriach projektu rodzinnego. Ten pomysł nie pojawił się nagle, tylko tak naprawdę już kilka lat temu. Przeszedł cały proces: od myślenia na ten temat, przez wieczorne rozmowy z córką. Ona miała problemy z zasypianiem, więc próbowałyśmy znaleźć na to rozwiązanie. Pojawił się "Senek" jako agent Morfeo, który pomaga dzieciom zasnąć, pomaga im poradzić sobie z trudnymi emocjami. Był coraz bardziej widoczny, w końcu okazało się, że jest liskiem, a wtedy zaczęłam robić do niego ilustracje. 

Córka była pierwszym recenzentem? Takim kotem doświadczalnym?

Aga: Była osobą, która miała swoje zdanie na ten temat, wiedziała co ma się znaleźć w tej historii, a co niekoniecznie. 

Podpowiadała?

Aga: Bardziej konsultowała. Potem pojawił się w tym wszystkim Michał Wierzbicki, którego znamy bardzo długo. Razem z nim tę opowieść "ubajkowiłam", doprowadzając do takiej formy, jaka jest w chwili obecnej. 

Tomasz: Dla mnie ten rok był dosyć ciężki, bo bardzo dużo pracowałem. A moją bazą do powrotu są dzieci. I kiedy wracałem do domu, żona przedstawiła mi "Senka", który następnie jako taka pomoc zaczął się rozchodzić po naszych najbliższych znajomych.

Od początku było wiadomo, że do książeczki zostanie dołączony audiobook? 

Aga: Tu pojawia się druga bliska nam osoba, czyli L.U.C. Jest autorem m.in. płyty "Sleepoholic", która absolutnie nas zachwyciła. Taka płyta ambientowa, która pomaga zasnąć, tyle że dorosłym (śmiech). Zaczęliśmy więc na ten temat rozmawiać. Ja jestem filmowcem z wykształcenia, więc książka jest takim złożeniem obrazów, tworzonych na różnych warstwach. Obecnie pracuję także nad animacją na podstawie "Senka". Muzyka była więc nieodzowna, a audiobook również był związany z tą książką. Tomek jest najbliżej nas, więc wiadomo było, że będzie naturalnym kandydatem do tego, żeby wziąć w nim udział i zrobić audiobook. Dostajemy informacje zwrotne, że audiobook jest słuchany. Często wielokrotnie, bo ta książka oprócz tego, że jest kołysanką, jest też narzędziem, które pomaga poradzić sobie z emocjami, jakie pojawiają się w ciągu dnia i często bywają nierozwiązane. Bo czas biegnie, a doba za krótka. Przychodzi wieczór i te emocje są w dziecku...

Co było wyzwaniem podczas prac nad audiobookiem? To, że będzie go słuchać wasza córka Blanka?

Tomasz: Jak to nagrywałem, najciekawszym doświadczeniem był fakt, że reżyserowała mnie żona. Przy czym od razu ustaliliśmy tryb zawodowy i prywatny. Żeby nie mieszały się różne rzeczy. To było bardzo ciekawe. Aga jest po realizacji...

Aga: Skończyłam realizację obrazu na Wydziale Radia i Telewizji w Katowicach... Z Tomkiem pracowaliśmy już wcześniej razem, m.in. przy moim dyplomie, więc wiemy jak to wygląda i czego możemy się spodziewać. 

Projektów i to sporo nazbierało się w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy w przypadku pana Tomasza. To był trudny rok? Coś pana zaskoczyło?

Tomasz: Zaskakuje mnie wszystko, co się dzieje po filmie "Bogowie", po festiwalu filmowym w Gdyni, po premierze... 

Ponad dwa miliony osób już zobaczyło ten film.

Tomasz: To bardzo cieszy. Ten film robi bardzo dobrze, to znaczy w ludziach, którzy go zobaczyli pojawia się sporo życzliwych zwrotów. 

Aga: Jest taka fala dobra.

Tomasz: To nie jest tak, że po wyjściu z kina połowa osób mówi, że było super, a druga połowa absolutnie się z tym nie zgadza. "Bogowie" się podobają i to jest niezwykłe szczęście, a przy tym duża przyjemność uczestniczenia w tym wydarzeniu. Tym bardziej, że zagrałem w nim główną rolę. Chyba nikt się nie spodziewał aż takiego sukcesu. 

Tam pojawia się jeszcze jeden aspekt, bo profesor Marian Zembala, dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca powiedział ostatnio, że film "Bogowie" zdziałał cuda, bo są nowi dawcy. Jest więcej chętnych do przeszczepów.

Tomasz: Jak byłem w Zabrzu, mnóstwo kolegów Zbigniewa Religi wspominało, że "dopiero teraz zrozumieli, co on wyprawiał". Bo siedzieli, gadali, gdy nagle Religa mówił: dobra, idę do roboty. Po czasie zrozumieli, o co mu chodziło i gdyby była możliwość to cofnęliby czas. Inaczej z nim rozmawiali. Cały ten film splótł się jak taki idealny warkocz. Scenografia, make-up, aktorzy. Produkcja, która rzetelnie to przygotowała. Wszystkie elementy idealnie się zgrały, co się rzadko zdarza. I ten film ma też niezwykłą nośność, cały czas jest w kinach. Gdziekolwiek jadę ze spektaklem, czy gdzieś się pojawiam, to ten temat się przewija. Z mojej perspektywy jest to o tyle ciekawe doświadczenie, że ze spektaklem jeżdżę po Polsce od trzech lat. On się dobrze zwykle sprzedawał, ale od "Bogów" jest trochę inaczej (śmiech). To zamieszanie jest znacznie większe. Ilość ludzi, którzy tygodniowo mówią, że tylko ode mnie zależy powodzenie aukcji charytatywnej w mieście tym czy tym, czy ludzi, którzy wpadają na genialny pomysł, abym pojawił się choć przez chwilę w szczytnym celu - jest tak duża, że musiałbym się albo sklonować, abo porzucić wszystko co robię, by zająć się tymi akcjami. Wiele osób dzwoni do mnie z przeróżnymi interesami. Ostatnio nawet zmieniłem numer telefonu. 

Jared Leto, który w tym roku dostał statuetkę Oscara za rolę transseksualisty w filmie "Witaj w klubie", już na casting przyszedł ucharakteryzowany na swoją postać. I nie wyszedł z tej skóry do końca realizacji. Podobno pan też przyszedł na próbne zdjęcia już ucharakteryzowany na Zbigniewa Religę?!

Tomasz: Poniekąd tak, ale ta historia jest strasznie rozdmuchana i rośnie wokół tego niepotrzebna legenda. Ja jestem aktorem, patrzę w lustro, walczę o rolę, zastanawiam się, jak to zrobić... Na zdjęciach próbnych nic więcej nie zrobię. Nie znam przecież scenariusza. Idąc na zdjęcia do "Bogów" zaczesałem włosy na bok, lekko się przygarbiłem. Tyle. 

A to prawda, że od pierwszego dnia na planie badał pan poziom przygarbienia się?

Tomasz: Każdego dnia to badałem! To było bardzo ważne, bo jestem wyższy od profesora. Od pierwszego do ostatniego dnia tego pilnowałem, żeby nie skrzywdzić swojej postaci, nie stać się karykaturą. Poziom przygarbienia pojawił się na potrzeby tej jednej produkcji. 

Wchodzi pan w stu procentach w postać, którą odkrywa? Czy do domu wraca po prostu jako Tomasz Kot?

Tomasz: Nie ma takich problemów. Oczywiście są sytuacje, gdy jestem zmęczony, po czternastu godzinach pracy, którą skończyłem o godzinie 8.00 rano. Wtedy jestem padnięty, ledwo żyję. Wtedy nie jest więc tym normalnym Tomaszem Kotem, bo zazwyczaj w nocy śpię (śmiech). Ale ja mam też taką teorię, że zawód aktora polega na pewnym przetwarzaniu. Przy pracy podczas filmu "Skazany na bluesa" dążyłem do tego, żeby wejść w pełni w tę produkcję. Czytałem nawet amerykańskie biografie. To nie miało sensu, bo w pewnym momencie stwierdziłem, że jeśli chcę pójść dalej i być uczciwym w tym przygotowaniu to musiałbym sobie heroinę wstrzyknąć. By wiedzieć dokładnie, o co chodzi. Wtedy pomyślałem, że Anthony Hopkins na pewno nie jadł ludzi przed filmem "Milczenie owiec". W związku z tym wracamy do podstawowego narzędzia aktora, jakim jest wyobraźnia. Ciężko sobie wymyślić, że teraz inaczej się nazywam. Nie dziwię się, że niektórzy aktorzy, tak głęboko wchodząc w rolę, dostają jakiegoś zafiksowania. Ja tak nie mam. 

Profesor Zembala najbardziej panu pomógł w przygotowaniu się do roli Zbigniewa Religi? Plotka głosi, że podobno spędził pan kilka dni w Zabrzu, w tym lekarskim środowisku.

Tomasz: [Kliknij i posłuchaj] Kilka dni nie, ale powiem pani, że gdyby nie profesor Zembala to spędziłbym w Zabrzu cały tydzień. Profesor Zembala ma niezwykłą żywotność, mało tego, ma energię jak 24-latek! Jak pojechałem do niego, to była ostatnia wizyta, ostatni etap przygotowań. Tak sobie precyzyjnie wymyśliłem, by móc troszeczkę przetestować. Miałem już dużo wiedzy, chodziłem przygarbiony, sporo poznałem. Ale chciałem jeszcze więcej wyciągnąć, trochę jak praca detektywa. Profesor Zembala swoim autorytetem, charyzmą i tą energią 24h wykonał taki numer, że zrobił taki quiz wszystkim osobom, które pracowały od lat 80. Mówił: "Tu jest ze mną panTomasz Kot, będzie Zbigniewem Religą i proszę bardzo, w trzy minuty opowiedzieć trzy zdarzenia. Jak pan Tomasz Kot jest podobny do pana Zbigniewa, żeby mu pomóc?".

Pomogło?

Tomasz: Chodziło o ogólne flesze, o wyrywanie i szukanie tego, co jest między wierszami. Ludzie mówią też przecinkiem, pauzą. Grunt to odczytać to. Jak sześć osób z rzędu mówiło mi, że profesor Religa miał takie dzikie oczy, to ta cecha musiała być bardzo decydująca, skoro mówi o niej sześć różnych osób. Pomyślałem, że te dzikie oczy muszą być, trzeba atakować... Takie miałem swoje wnioski. Profesor Zembala bardzo mi w tym pomógł, bo gdyby nie on to z pewnością spędziłbym tak więcej dni.

Przejrzał pan też wiele zdjęć z archiwum Zbigniewa Religi?

Tomasz: Wybrałem sobie dziesięć takich zdjęć, które są takie urwane. Ustrzelone gdzieś w ruchu, m.in. gdy profesor idzie przez las. Te były dla mnie najważniejsze. Miałem je w telefonie i próbowałem dopasowywać się do tych zdjęć. Aby je odtwarzać. Dysponować takimi punktami wyjścia, ze to zdjęcie z lasu, gdy on się zasłania jest punktem wyjścia do sceny z dzieckiem. Istotne jest, aby ciągle wiedzieć co się działo przed i po, szczególnie w przypadku głównej roli. Aby mieć panowanie nad linią dramatyczną, nad rytmem. Bardzo się cieszę, że to wyszło. 

Jest pan teraz bardziej śląski niż dekadę temu? Najpierw po roli Ryśka Riedla, a teraz Zbigniewa Religi?

Tomasz: I mnie, i Agę strasznie urzekła życzliwość Śląska. Aga studiowała w Katowicach, byłą jeszcze na studiach, gdy urodziła się nasza córka, ja tu przyjeżdżałem. I tak jeździliśmy między centrum a szkołą (śmiech). Myślę, że w takiej życzliwości zawsze miło można spędzić czas i nie żałować tego czasu. Bo są regiony w kraju, gdzie nie ma życzliwości. 

A tamte doświadczenia, gdy blisko dziesięć lat temu wcielił się pan w rolę ikony muzyki, Ryśka Riedla, pomogła teraz przy budowie roli ikony środowiska medycznego, bo tak też Zbigniew Religa był przez niektórych postrzegany?

Tomasz: [Kliknij i posłuchaj] Przy "Skazanym na bluesa" pewne rzeczy robiłem niepotrzebnie, dopiero później się o tym dowiedziałem, ale jak wiadomo, traci ten kto nie ryzykuje. Niekoniecznie musiałem chodzić przez dwa miesiące w tych samych rzeczach, bo w tym momencie jest to trochę sztuka dla sztuki. Ale wtedy mnie to kręciło. Teraz już tego nie robię. Jestem aktorem, pewne rzeczy mogę ograć. Nie potrzebuję tak totalnie się przygotowywać. Nie otworzę żadnego człowieka i nie będę mu grzebać w sercu, żeby poczuć się lekarzem. Więc refleksyjne podejście do tamtych przygotowań ze "Skazanego..." , wyeliminowanie niepotrzebnych rzeczy, na pewno mi ułatwiło pracę przy filmie "Bogowie". Z większym spokojem podchodziłem do tego filmu. Miałem większą pewność tak ogólnie. No, może poza pierwszym dniem, bo wtedy czekałem na opinie innych.

A te trzy legendarne paczki papierosów dziennie to pana relaksowały na planie, czy były tylko narzędziem do pracy? 

Tomasz: To są naprawdę jakieś legendy. Nigdzie nie powiedziałem, że trzy paczki dziennie wypalałem na planie. A tak się potem rozwija, że powstaje dziesięć artykułów, dziesięciu inteligentnych ludzi musi potem pod pseudonimami przepuścić to przez serwisy plotkarskie... A następnie okazuje się, że jest to główne źródło wiedzy dla innych dziennikarzy. I robią się takie poczwórne biegi. Zawsze mówiłem, że trzeba o to pytać rekwizytowe, bo ja nie mam pojęcia, ile papierosów wypaliłem na planie. Pamiętam natomiast, że kombinowałem. Proponowałem na przykład scenę, że będę szukał papierosów. Mając pustą paczkę nie będę musiał palić. A zdarzało się i tak, że w ciągu godziny schodziło pół paczki. Ciężko to policzyć. 

Na dodatek jeszcze pojawiają się duble.

Tomasz: Duble są zawsze, za każdym razem. Ja mam coś takiego, że jak oglądam film i widzę, jak aktor łapczywie zjada zupę to wiem, że lekko nie było. Miałem tak w "Skazanym...", jest taka scena jak Rysiek Riedel wchodzi bardzo głodny do mamy i wcina zupę tak, że mu się uszy trzęsą. Jedliśmy ją z Maćkiem Balcarem. Byłem jeszcze niedoświadczonym aktorem, byłem głodny i naturalnie ucieszyłem się, że jest taka scena. Po czwartej zupie myślałem, że nie dam razy grać już dalej. 

Kiedy jest ten moment, że ostatecznie wychodzi pan z roli przez siebie odgrywanej? Gdy pada ostatni klaps, czy potrzebuje pan dodatkowej chwili, by się zresetować, wyciszyć? 

Tomasz: Taki moment jest luksusem. A ja nie mam takiego luksusu. Stale pracuję, jestem zajęty, ostatnio było tak, że biegałem z planu na plan. Ale nie jest tak zawsze. Staram się nie ulegać tej atencji, która panuje na planie, czyli wszyscy o ciebie dbają, może herbatki, kawki... Nie mam żadnej świty. Po filmie "Bogowie" pamiętam, że kleiłem listwy podłogowe. Trzeba było się zająć domem. A wszystkie listwy odpadły, bo źle je przykleiłem (śmiech). 

Niemal prosto z "Bogów" trafił pan na plan filmu o disco-polo. Nie daje się pan zaszufladkować.

Tomasz: To był bardzo ciekawy projekt i właściwie wskoczył w ostatniej chwili. Poza tym tytuł może coś sugerować, ale sam film może być czymś innym. Jak zobaczyłem obsadę, osoby przygotowujące ten film to była dla mnie duża przyjemność uczestniczenia w tym przedsięwzięciu. Nie chodziło mi jednak o to, by teraz pokazać się z innej strony, bo wcześniej też zrobiłem kilka filmów, niektóre z nich nie wyszły, a były to głównie komedie. 

2015 rok również będzie bardzo pracowity? Dużo projektów się szykuje?

Tomasz: Dwa. Jeden z nich być może będzie długotrwały. Jeśli wyjdzie. Ale nie mogę jeszcze o niczym mówić, póki klaps nie padnie. 

No właśnie, słyszałam, że aktorzy są bardzo przesądni. 

Tomasz: Nie jestem przesądny. Kiedy grałem w "Skazanym na bluesa", padł pierwszy klaps, to już po pierwszym dniu powiedzieli mi: "To już jest koniec tej przygody, przepraszamy cię. Film nie dojdzie do skutku". Jak wróciłem to pomyślałem sobie, że nawet pierwszy klaps czasami nie gwarantuje filmu. "Skazanego..." skończyliśmy rok później. 

Gorąca dyskusja toczy się teraz na temat filmu "Ida", ogromu nagród, którymi została już obsypana i potencjalnymi szansami na Oscara. Ale też coraz częściej przewija się sugestia, że w przyszłym roku miejsce "Idy" powinni zająć "Bogowie", zwłaszcza że film zdobywa pozytywne recenzje także poza Polską. Balonik zaczyna niebezpiecznie się pompować? Jak pan podchodzi do tych spekulacji?

Tomasz: Mam takie doświadczenie ze "Skazanego na bluesa": jeśli po ośmiu latach ktoś podchodzi do mnie i mówi, że to jest ważny dla niego film, gorąco mi dziękuje, to wtedy myślę sobie, że to jest najlepsza z możliwych recenzji. Co do "Bogów"? Jak okaże się najlepszy, to będę się bardzo cieszył. Natomiast nie uczestniczę w tym balonie. Jestem szczęśliwy, że grałem w polskim filmie, który ma świetne recenzje w Wielkiej Brytanii, we Francji , bo tam jest w kinach. Ktoś chciał go do Włoch ściągnąć, ze Stanów Zjednoczonych co chwila przychodzą świetne recenzje. Fajnie jest zagrać główną rolę w filmie, który z powodzeniem jest grany w kinach także poza granicami naszego kraju. 

Ola Szatan

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.