Przeciwników leczniczej marihuany zapraszam na onkologię [ROZMOWA]

Czytaj dalej
Fot. 123RF
Marcin Darda

Przeciwników leczniczej marihuany zapraszam na onkologię [ROZMOWA]

Marcin Darda

Nie wiem, skąd wśród polskich elit politycznych takie zacietrzewienie na leczniczą marihuanę, skoro używana w onkologii morfina to jeszcze gorszy narkotyk - mówi Arnold Masin, były poseł Ligi Polskich Rodzin.

Był Pan w Młodzieży Wszechpolskiej, potem posłem i ministrem z ramienia Ligi Polskich Rodzin. A dziś popiera Pan leczniczą marihuanę. Słabe, takie lewackie - powiedzieliby pewnie pańscy koledzy - narodowcy...

Wobec tego proponuję, by ta oświecona prawicowa młodzież poszła sobie z wizytą do warszawskiego Centrum Onkologii. Zobaczyłaby wtedy, jak wyglądają ludzie po chemioterapii. Dla nich lecznicza marihuana to jest szansa na w miarę normalne życie, albo nawet na przeżycie. Wiem to, bo widziałem i dziś moje odczucia na temat leczniczej marihuany są o 180 stopni odwrócone wobec poglądów, które miałem kiedyś.

Sam miał Pan trzy nowotwory w twarzy...

Tak, miałem. To był olbrzymio-komórkowiec kości, mięsak i ziarniak. I jakoś to przeżyłem, ale nie przechodziłem chemioterapii. Byłem w takiej sytuacji, że gdyby mi zaaplikowano chemioterapię, to mogłaby być dla mnie zabójcza. Dziś mam pokiereszowaną twarz, spiłowano mi część oczodołu, pocięto bok twarzy. Ale z perspektywy czasu nawet lubię te blizny. Jednak wtedy na onkologii przez długi czas spotykałem się z ludźmi, którym tę chemioterapię aplikowano, znam ich problemy. Poza tym na rok przed moją chorobą zmarł mój tata. Rak jelita grubego wykończył go w ciągu kilku miesięcy. Pamiętam, gdy wychodziłem z nim od lekarza po pierwszej chemioterapii. Lekarz powiedział tak: "teraz tata musi jeść trzy razy więcej niż jadł wcześniej". A jako ciekawostkę dodam, że wyglądało to tak, że tato przez trzy tygodnie zjadł może kromkę chleba i wypił pół małego jogurciku, bo to było jedyne, co mógł przyjmować. W chorobach nowotworowych już zaawansowanych polski system leczenia oferuje w zasadzie jedną możliwość, czyli morfinę, a wraz z nią bezbolesne oczekiwanie na śmierć. Tymczasem lecznicza marihuana pewnie nie byłaby skuteczna za każdym razem, natomiast daje duże szanse na przeżycie, a jej skuteczność potwierdza bardzo wiele badań i bardzo wielu specjalistów. Ciężko mi dziś zrozumieć, dlaczego cierpiącym i umierającym na raka odbiera się nadzieję, bo głównie o to chodzi. Chodzi o nadzieję, a proszę mi wierzyć, że 20-, 30- czy 40-latki leżący dziś na onkologii, wiedzą, że czeka ich tylko jedno i łapią się wszystkich możliwych sposobów, by przedłużyć swoje szanse na życie. Nie wiem, skąd w Polsce, wśród polskich elit politycznych, jest takie zacietrzewienie na leczniczą marihuanę, skoro po drugiej stronie stoi przecież morfina, chyba jeszcze gorszy narkotyk niż wszystkie inne razem wzięte.

Ale lecznicza marihuana to nie narkotyk, nie można jej porównywać z marihuaną stosowaną do celów rozrywkowych...

I ten fakt tę niechęć czyni jeszcze ciekawszą i bardziej niezrozumiałą. Nie jestem specjalistą, ale przecież wiem, że chodzi o lek, a nie o to, żeby chorzy palili marihuanę i się przy tym dobrze bawili.

Przeciwników leczniczej marihuany zapraszam na onkologię [ROZMOWA]
Dariusz Śmigielski Masin: - Dziś mam pokiereszowaną twarz, spiłowano mi część oczodołu, ale z perspektywy czasu lubię te blizny

Pański ojciec miałby szansę przeżyć chorobę, gdyby wtedy lecznicza marihuana była wówczas dostępna?

Tego nie wiem, nie chcę zaklinać rzeczywistości. Jednak po zgłębieniu tematu wydaje mi się, że z pewnością przebieg jego choroby po chemioterapii wyglądałby zupełnie inaczej. Najpierw operacja, usunięcie nowotworu i zalecenie chemioterapii. Na pierwszą chemię pojechaliśmy do Łodzi, ale o ile przed pierwszą chemioterapią jakoś jeszcze funkcjonował, to po niej jedyne co był w stanie robić, to tylko wymiotować. Potem była już tylko morfina, żeby nic nie czuł. To była jedyna rzecz. Pamiętam, jak prosiłem tatę, by dużo jadł. Uśmiechał się tylko, nie był w stanie jeść. A dziś wiemy, że marihuana wzmaga u chorych apetyt, co jest szalenie istotne dla chorych po chemioterapii. A mój tata się strasznie męczył.

Morfina tępi ból, ale odbiera świadomość...

Tak, wszyscy są zadowoleni, a potem w kondukcie pogrzebowym idą na cmentarz.

Rozumiem, że morfina nie daje poczucia odchodzenia z godnością...

Morfina oczywiście koi ból, ale daje także pewnego rodzaju wspomagacz dla umierania. Siłą rzeczy powstaje między rodziną a cierpiącym bliskim taki teatr złudzeń, tyle że wszyscy tak czy siak wiedzą, jak to się skończy, choć uśmiechają się z udawaną nadzieją. Mnie samego podczas choroby nie bolało w sensie fizycznym, bo nie miałem chemioterapii. To był ból duszy, byłem niedługo po ślubie. Totalne niedowierzanie: "Jak to, to już? Koniec?". Byłem przecież dopiero po trzydziestce... A do tego byłem wściekły. Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że lecznicza marihuana jest dla mnie jedyną szansą na przeżycie, a z ust jakiegoś ministra polskiego rządu usłyszałbym, że to niezgodne z prawem czy tradycją albo jest oderwane od rzeczywistości, to chyba bym faceta rozszarpał. Najgorsze, co może być na oddziale onkologicznym, a proszę mi wierzyć, że obcuje się tam ze śmiercią, choć ludzie wokół jeszcze żywi, to jest właśnie brak nadziei. Jeśli nie lecznicza marihuana, to jestem pewien, że obok sali na oddziałach onkologicznych będzie stał diler z morfiną i sloganem reklamowym: „stary, co tak cierpisz? Kup działkę i umrzesz w spokoju”.

Ale w swej karierze politycznej był Pan też w PO. I co ten rząd zrobił dla zalegalizowania leczniczej marihuany?

Nic, podobnie jak każdy inny wcześniej. To też mnie boli, że poprzednia ekipa, tak przecież pełna liberalnych frazesów, przeszła nad tym tematem z uśmiechem. A dziś pierwsza podnosi alarm, że trzeba coś zmienić, że trzeba to zalegalizować. Przez osiem lat rząd Tuska, a potem Ewy Kopacz nie zrobił nic.

Zamykano ludzi w areszcie za przemyt oleju z marihuany na cele lecznicze.

Pan ironizuje, ale ja uważam, że dziś jest to problem do załatwienia z kilku powodów. Po pierwsze z powodu nagłośnienia choroby Tomasza Kality, polityka SLD, a po drugie z powodu wydawałoby się najbardziej niewłaściwej osoby na polskiej scenie politycznej, czyli Piotra Krzysztofa Liroya-Marca.

A dlaczego poseł Liroy miałby być „niewłaściwy na polskiej scenie politycznej”?

Gdy powstawał komitet Kukiz’15, to koledzy z Ruchu Narodowego byli mocno zaangażowani w powstawanie tego ruchu. Dla mnie ówczesna kandydatura Liroya na posła z listy Kukiz’15 była po prostu kpiną z Sejmu. A po roku sprawowania przez niego mandatu posła wiem jedno: Liroy to największe pozytywne zaskoczenie tej kadencji parlamentu.

A dlaczego wcześniej Panu nie pasował?

Nie mogłem pojąć, jak pod jednym szyldem występują tacy moi koledzy jak Krzysztof Bosak, Sylwester Chruszcz czy Robert Winnicki z takim antysystemowcem jak Liroy. To było dla mnie niezrozumiałe...

Bosak zarzucał Liroyowi, że kręci filmy pornograficzne i z kimś takim z jednej listy nie wystartuje...

Owszem, ale akurat ja się tego argumentu nie czepiałem. Nie miałem wiedzy odnośnie jego wytwórni, choć podobno taka w Łodzi istniała. Kompletnie mnie to nie interesuje. Patrzę teraz na Liroya i wiem, że jest gwiazdą tego parlamentu. Wielu posłów ma w tym Sejmie imponujący dorobek czy politycznym dorobek, ale w świetle tego, jak i co robi Liroy, są za nim kompletnie w tyle.

W sprawie zalegalizowania medycznej marihuany pewne sygnały wysyła najważniejszy szeregowy poseł Sejmu RP, czyli Jarosław Kaczyński, który w tej sprawie spotkał się z Liroyem...

...I to jest właściwa ścieżka legislacyjna w dzisiejszej Polsce. Poważnie.

Ale z drugiej strony minister zdrowia Konstanty Radziwiłł boi się leczniczej marihuany. Może zatem Liroy jest tylko wygodnym, medialnym narzędziem do rozegrania tej sprawy, kolejną wrzutką, ustawką?

Ustawki robi się po to, żeby zyskać medialnie. Jeżeli taka byłaby strategia prezesa PiS, to w porządku, ale tylko wtedy, gdy efektem będzie zalegalizowanie w Polsce leczniczej marihuany. Trzeba wysyłać Liroya do Jarosława Kaczyńskiego bezustannie, nawet w towarzystwie specjalistów, takich, których dokonań nikt, a przede wszystkim prezes PiS, nie będzie kwestionował. Trzeba po prostu przekonać najważniejszego człowieka w Polsce, że chodzi o zalegalizowanie leku, a nie narkotyku. Mam przykre wrażenie, że to stare, ale wciąż najmocniejsze w polskiej polityce pokolenie 60-latków, nie ma o tym po prostu pojęcia. Im się wydaje, że po zalegalizowaniu leczniczej marihuany w Polsce powstanie tysiące plantacji, a naród będzie chodził naćpany jak, za przeproszeniem, Holendrzy.

To jedna z obaw: legalizacja marihuany leczniczej to tylko furtka przed zarazą, czyli legalizacją marihuany jako narkotyku.

Nie mamy prawa stosować kryteriów religijnych wszędzie tam, gdzie nam to pasuje. Tu chodzi o ludzką godność. Nie o religię, o medycynę

Ale to tak nie będzie. Nie odbierajmy ludziom nadziei na życie, tym, którym to życie wykopało przed nimi głęboki rów w postaci choroby. Mogą do niego wpaść, a mogą go przeskoczyć. I trzeba im tę szansę dać. Na Boga, przecież my żyjemy w XXI wieku, w kraju, o którym się mówi, że jest cywilizowany. Mnie się ten rów jakoś udało przeskoczyć, mojemu tacie nie, ale do tego rowu wpada tysiące ludzi. Nie można rozmawiać w tej sprawie z ministrem Radziwiłłem, bo nie on podejmuje decyzje. Większy problem będzie wtedy, gdy Radziwiłł się zgodzi, a Kaczyński nie.

Wspominany przez Pana Tomasz Kalita w sprawie leczniczej marihuany spotyka się z prezydentem Andrzejem Dudą. A jego włączenie się do gry...

...Mogłoby pomóc albo nie. Jako pozytywny sygnał z Pałacu Prezydenckiego to byłoby nawet w porządku. Ale gdyby to miała być inicjatywa ustawodawcza prezydenta, to mogłaby się spotkać z dezaprobatą prezesa PiS. To byłoby przecież rewolucyjne rozwiązanie i sądzę, że PiS chciałoby mieć ten sukces, a nie chciałoby, by to był sukces prezydenta. Dla ludzi ma to jednak drugorzędne znaczenie, kto to załatwi.

A Pan w tej sprawie rozmawia ze swoim obecnym szefem z Polski Razem, czyli wicepremierem Jarosławem Gowinem?

Wydaje mi się, że mam na tyle rozwinięty dar przekonywania, że jeśli ta publiczna dyskusja wejdzie w stan poprzedzający jakąkolwiek decyzję polityczną, to nie będę miał problemów, by wicepremiera do tego przekonać. To jest bardzo inteligentny człowiek.

Czy na pewno? Bo może na prawicy funkcjonuje taki mit, że ból i cierpienie fizyczne człowieka uszlachetnia? Że jest nieodzownie związane z ludzkim życiem?

Wiem, że istnieje grupa fundamentalistów, która uważa, że im więcej bólu teraz, tym mniej go później, że ból jest istotny dla ludzkiego doświadczenia... To nie ma nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, z religią, z medycyną ani z rzeczywistością. Jeżeli komuś cierpienie jest potrzebne do życia, to może odmówić terapii, a jeśli jest zdrowy, to może sobie założyć na udo włosiennicę. Nie mamy prawa stosować kryteriów religijnych wszędzie tam, gdzie nam to pasuje. Tu chodzi po prostu o ludzką godność i nadzieję na przeżycie. Nie o religię, a o medycynę.

Marcin Darda

Dziennikarz Dziennika Łódzkiego. Najważniejsze informacje ze świata polityki, samorządów i partii politycznych Łodzi i regionu łódzkiego. Informacje zdobywam sam, zazwyczaj takie, którymi władza nie chciałaby się chwalić na konferencjach prasowych.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.