Polka ubrana, czyli bardzo... zaradna

Czytaj dalej
Hanna Wieczorek

Polka ubrana, czyli bardzo... zaradna

Hanna Wieczorek

Małgorzata Możdżyńska-Nawotka, kuratorka wystawy „Modna i już. Moda w PRL” opowiada o modzie, licencji na ekstrawagancję i szarej ulicy.

O Polkach w czasach PRL-u krążyły dwie sprzeczne opinie. Opowiadano, że każdy, kto do nas przyjeżdża, jest zachwycony tym, jak pięknie ubrane są polskie dziewczyny, ale także, iż na obcokrajowcach polska ulica sprawia przygnębiające wrażenie, jest taka szara. Jak było naprawdę?

Chyba nie ma jednej prawdy. I chociaż dzisiaj spoglądamy na to już z pewnego dystansu, nadal można usłyszeć przeciwstawne opinie. Pierwsza, że w PRL-u ograniczenia wyzwalały twórczą inwencję, więc w owym czasie było dużo więcej indywidualności niż teraz, obecny był element nieposkromionej fascynacji modą i barwności. Druga opinia mówi, że wytwory rodzimych projektantów i kreatorek mody wydawały się takie kolorowe i wspaniałe tylko w porównaniu do powszechnej szarzyzny i uniformizacji. Jednak ich wytwory w gruncie rzeczy były dość wtórne. Na dodatek, kiedy obecnie patrzymy na ubrania z czasów PRL-u, okazują się one dość smętne i nie do końca odpowiadają tym gorącym emocjom, jakie budziły w czasach, gdy trudno było zdobyć dobry ciuch. Wydaje mi się, że na naszej wystawie szczególne wrażenie robią rzeczy z najtrudniejszych okresów...

Najtrudniejszych? Czyli?
Z pierwszych powojennych lat, a nawet wojny, bo sięgamy również do tego czasu, oraz okresu głębokiego kryzysu lat 80. Ubrania z lat 40. to są spadochrony przerobione na sweterki, sukienki i bluzki. Mamy wizytowe, ręcznie haftowane sukienki, suknię wizytową z chińskiego szlafroka, który przyszedł w paczce z UNRRA. Pokazujemy, jak kobiety radziły sobie z trudnymi okolicznościami. Te ubrania są niezwykle piękne i eleganckie, tak jakby ich właścicielki niosły etos II Rzeczypospolitej. Widać w nich chęć zatriumfowania nad rzeczywistością.

Opowiadała Pani kiedyś o spódnicy uszytej z nietypowego materiału...
Ach tak, moja babcia pierwszy sylwester w powojennym Wrocławiu spędziła w spódnicy uszytej z esesmańskich, jedwabnych krawatów. Niestety, spódnica się nie zachowała do dzisiaj, bo babcia znosiła ją do ostatniej nitki. Ale my właśnie takie ubrania pokazujemy – kurtkę ze spadochronu, jedwabną bluzkę z tak zwanej mapy ucieczkowej, którą alianc-kim lotnikom drukowano na jedwabiu, albo koronkową sukienkę zrobioną tuż przed wojną. Sukienka powędrowała na Syberię, tam ją pruto na nici do cerowania, potem wróciła do Wrocławia i noszono ją do lat 70. To są świadectwa czasu. I później mamy ubrania z lat 80. Niesamowite, unikatowe ubiory, choćby dziergane z włóczki kowarskiej, która się wówczas pojawiła. Na tle ogólnej szarzyzny widać, że niektóre kobiety naprawdę szalone, niesamowite rzeczy sobie robiły.

To proszę opowiedzieć, jak się Pani ubierała?
W stylu cyganerii artystycznej: a tu wystawały halki, a tu błyskało ramię, a tu były jakieś obszary przezroczystości. Oczywiście taka ekspresja dotyczyła niewielkiej procentowo grupy kobiet. Jak patrzymy na zdjęcia naszych koleżanek z takich trochę artystycznych kręgów, to dochodzimy do wniosku, że nędza otoczenia dawała nam niejako licencję na ekstrawagancję. Prezentujemy także kreacje Mody Polskiej, oczywiście tworzone w określonym kontekście – do pokazywania na międzynarodowych, branżowych imprezach związanych z modą. Moda Polska była stworzona po to, by dowieść, że socjalizm może konkurować z kapitalizmem także w obszarze mody. Jednak, zwłaszcza w latach 70., ta właśnie Moda Polska prowadziła szeroką działalność komercyjną i produkcyjną. Każda stolica nowego województwa chciała mieć salon tej firmy. W związku tym, wiele projektów nie kończyło żywota jako prototypy – szyto je, w ograniczonych co prawda seriach, ale jednak trafiały one do szaf Polek i ciągle mamy je w pamięci.

Oj, mamy. Pamiętam, z jakim żalem rozstawałam się z płaszczem zimowym z Mody Polskiej.
Płaszcz z Mody Polskiej to wręcz ikoniczna sprawa; były także świetne płaszcze z Telimeny. Trzeba sobie uświadomić, że PRL-owska rzeczywistość ewoluowała. W pierwszych powojennych latach, kiedy nie ma jeszcze piętna stalinizmu, moda walczy przede wszystkim z ograniczeniami, powszechną biedą. Potem przychodzi rok 1947, kiedy w Paryżu rodzi się New Look. Na Zachodzie trwa dyskusja, komu służy moda i czy może być ekstrawagancka, czy nie. U nas propaganda państwowa usiłuje się przeciwstawić nowym trendom, ale Polki dalej oglądają się na Paryż. Kiedy nadeszła odwilż w polityce, zaczęto dopuszczać myśl, że moda to forma indywidualnej ekspresji, z którą system musi się pogodzić, ponieważ jest bardzo silną potrzebą społeczną. Zwłaszcza w modzie ślubnej w najbardziej obrazowy sposób widać tę grę między tradycją a nowoczesnością.
Moda się zmieniała, zmieniał się stosunek władz do mody, jednak jedno było niezmienne – kobiety chciały być świetne ubrane.
Można powiedzieć, że znajdowały różne sposoby, by się dobrze ubrać: i w ramach systemu, i poza nim. Wydaje mi się, że dochodzimy do najważniejszej rzeczy, jaka nam z tej wystawy wyniknęła, zwłaszcza w kontekście tego, co się stało po transformacji ekonomicznej. W czasach PRL-u dużo bardziej liczył się kapitał kulturowy i społeczny niż kapitał finansowy. Swobodny dostęp do dóbr konsumpcyjnych spowodował, że na ubiór patrzymy dzisiaj bardziej jako na oznakę statusu materialnego. Wtedy to była oznaka statusu kulturowego.

Włóczka kowarska zrobiła karierę w latach 80. XX wieku. Był to odpad produkcyjny z kowarskiej Fabryki Dywanów. Krótkie kawałki włóczki w różnych kolorach można było kupić na wagę. Zanim zabrało się do robienia na drutach swetra, trzeba było związać wszystkie kawałki w jedną, długą nitkę. Hitem były wyroby, w których supełki umieszczone były na prawej stronie. Nazywano to złośliwie „polskim moherem”.

Ale jeśli miało się pieniądze, można było kupić ubrania na ciuchach, w komisach czy Peweksie.
Na wystawie pokazujemy dzieła projektantów, ale też bardzo dużo strojów, które sobie szyły kobiety – same czy na zamówienie u krawcowej, bądź też dostawały z paczek i później przerabiały. Mamy więc i tę modę projektancką, i modę ulicy. Sądzę, że widzi się tu pewną trwałość wzorców kulturowych, zwłaszcza stylu polskiej inteligencji okresu międzywojennego. Do niej właśnie nawiązywano pewnym sposobem interpretacji mody oraz przywiązaniem do jakości ubrań i ich starannego wykończenia. W tych ubraniach naprawdę jest ten kapitał kulturowy i społeczny. Sądzę, że jest to doświadczenie, które warto i dziś wykorzystać. Choćby przyjmując trochę bardziej ekologiczne wzory konsumpcji. W PRL-u kobiety nie miały zbyt wielu ubrań, więc się ich nie wyrzucało, przerabiało się je i przechowywało przez całe lata. Dzisiaj widać, że duża część tych rzeczy ma znakomitą jakość. Mamy na wystawie wielką rzadkość – bluzeczkę udzierganą z nitek uzyskanych z rozsnutych nitek spadochronowych. To jest jeden z najpiękniejszych wyrobów dzianych, jakie widziałam. Śliczna, wypracowana, z niesamowitymi detalami... Patrząc na tę bluzkę, można powiedzieć, że pragnienie pokonuje wszelkie możliwe ograniczenia.

Kiedy mówimy o latach 80., nie można zapomnieć o indyjskich spódnicach i sukienkach.
Tak, ale wątek indyjski pojawił się już wcześniej, w latach 60. i 70. Dzięki alpinistom, którzy musieli handlować, by zarobić na kolejne wyprawy. Myślę, że warto będzie kiedyś prześledzić ścieżki międzynarodowej wymiany modowej, bo one też dużo mówią o ówczesnej rzeczywistości. W PRL-u próbowano też nadać modzie charakter narodowy. Myślę o niezwykle pięknych rzeczach z lat 60. i 70., inspirowanych polskim folklorem. To zarówno dzieła projektantów zawodowych – zwłaszcza Telimena robiła świetne rzeczy – jak i ubrania szyte przez kobiety.

Polka ubrana, czyli bardzo... zaradna
Mirosław Żak/MNwK Sukienka jedwabna, USA, lata 50. XX wieku

Może i ulica była szara, ale mam wrażenie, że znacznie większe było bogactwo tkanin. Wizytowe suknie z tafty, aksamit, dewetyna...
To jest właśnie dziedzictwo kulturowe. Kobiety znały się na tkaninach i ceniły te naturalne. Przecież jedwab milanowski był synonimem luksusu. Z drugiej strony w latach 70. pojawił się szał na sztuczne tkaniny. Cała Polska chodziła w bistorze, czyli rodzimej kremplinie. Bistor był sztywny i ubrania z niego wychodziły „pudełkowate”, a nie opływowe, jak nakazywała moda tamtych lat. Kolory też miał nieszczególne – jaskrawe lub słomiane i brudne. Był za to bardzo praktyczny. Po praniu wystarczyło go strzepnąć i był gotowy do noszenia.

Swego czasu szukała Pani oryginalnej spódnicy „bananówki”. Znalazła się gdzieś?
Znalazłam. Mało tego, to najsłynniejsza polska bananówka, czyli suknia projektu Rafała Olbińskiego, należąca do Maryli Rodo-wicz. Ta sama, w której artystka wylansowała wielki przebój „Małgośka” i zapoczątkowała modę na bananówki.

Trochę żal, że dzisiaj modę wyznacza przede wszystkim zasobność portfela.
Znowu musimy sobie zadać pytanie, co się w jakich środowiskach ceni. Wydaje się, że nadal jest pewna grupa odbiorców ceniąca indywidualistyczne podejście do mody. Dzisiaj dostępny jest przyzwoity standard i większa swoboda wyboru, z czego się bardzo cieszę. Zauważam też powrót do szycia ubrań, rozwijają się zakłady krawieckie i dziewczyny uczą się szyć. Można więc powiedzieć: jesteś wolna, możesz wybierać. My jesteśmy pokoleniem, które chadzało do krawcowych, i znamy takie pojęcia, jak zaszewki czy modelowanie.

Znowu zaczynamy dostrzegać, że można się inaczej ubierać?
Myślę, że to także przychodzi z wiekiem. Siłą rzeczy dojrzałe kobiety mają bardziej zróżnicowane sylwetki niż nastolatki. Więc zadają sobie pytanie, czy znajdzie się coś dla nich, a jeśli nawet znajdzie się, to czy nie będą musiały zanieść „ubrania z wieszaka” do krawcowej, by je dopasować. Dojrzałe kobiety muszą podejść do mody bardziej indywidualnie i wtedy otwiera się możliwość skorzystania z szerszej oferty. I kontakt ze świetną krawcową to bardzo pożądana rzecz.

A Pani ma świetną krawcową?
Oczywiście.

Hanna Wieczorek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.