Krzysztof Błażejewski

Od konduktora sprzedającego bilety po kartę zbliżeniową, czyli jak płaciliśmy za przejazd w komunikacji miejskiej

Konduktor z charakterystyczną torbą w tramwaju - ten obraz pamiętają już tylko najstarsi bydgoszczanie Fot. archiwum Narodowego Archiwum Cyfrowe Konduktor z charakterystyczną torbą w tramwaju - ten obraz pamiętają już tylko najstarsi bydgoszczanie
Krzysztof Błażejewski

Nadchodzi kolejna rewolucja w sposobach płacenia za przejazd tramwajami i autobusami. Pół wieku po tym, jak zainstalowano pierwsze automaty.

Na początku był konduktor. A właściwie dwaj konduktorzy. Każdy wagon, zarówno motorowy, jak i przyczepa, musiał mieć człowieka obsługującego pasażerów. Konduktorzy w tramwajach i autobusach miejskich, odziani w służbowe uniformy, z charakterystyczną torbą na pasku, sprzedawali bilety na przejazd. Tak było w czasach zaborów, II RP i pierwszych dekadach po II wojnie. Miało to swój walor, poza zatrudnianiem ludzi, także ekonomiczny - praktycznie nie sposób było przejechać środkiem komunikacji miejskiej „na gapę”, bo konduktor pilnował, by wszyscy opłacali swój przejazd.

Pozostało jeszcze 77% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Krzysztof Błażejewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.