Małgorzata Oberlan

Między nami sąsiadami. W pandemii byliśmy bliżej, ale od wiosny spory kwitną

Jak Kargul z Pawlakiem, czyli sąsiedzi bywają czasem tak zapiekli,  jak bohaterowie filmu "Sami swoi". Fot. Polska Press Telemagazyn Jak Kargul z Pawlakiem, czyli sąsiedzi bywają czasem tak zapiekli, jak bohaterowie filmu "Sami swoi".
Małgorzata Oberlan

W pandemii kłótnie ucichły. Wiosna 2022 roku natomiast oznacza ponowny rozkwit sąsiedzkich sporów. Tak jak odmroziło się całe życie społeczne, tak i do normy wróciły relacje międzysąsiedzkie. O co się teraz kłócimy? Lista jest naprawdę długa: o dzieci, psy, koty, papierosy na balkonie, śmieci, gabaryty, miejsca parkingowe, hałasy...

Smaki Kujaw i Pomorza - sezon 4 odcinek 12
[video]24327[/video]

Przez dwa lata pandemii wielu sąsiadów się do siebie zbliżyło. Ba, niektórzy dopiero się tak naprawdę poznali. - Kilka miesięcy pracy "na zdalnym" sprawiło, że z mężem zwolniliśmy tempo życia i wreszcie mieliśmy tak naprawdę okazję poznać sąsiadów. Nigdy im nie zapomnę pomocy, z która nam pośpieszyli, gdy oboje przechodziliśmy Covid - mówi pani Agata, nauczycielka mieszkająca na toruńskim blokowisku.

Oczywiście, również w pandemii niektórzy sąsiedzkie swary uskuteczniali. Powodem były choćby hałasy ("Ja pracuję w domu, a sąsiad u góry puka i stuka") i remonty. Ale administracje osiedlowe, spółdzielnie potwierdzają, że było tego zdecydowanie mało. -Cisza była. Ludzie przede wszystkim na swoim bezpieczeństwie i zdrowiu się skupiali - podkreśla Halina Kowalska, rzeczniczka Spółdzielni Mieszkaniowej "Rubinkowo", jednej z największych w Toruniu.

Poza tym - nie kryjmy - wiele administracji, stosując pandemiczne obostrzenia, ograniczyło fizyczne kontakty z lokatorami. Nie było zatem do kogo pójść i poskarżyć się na „złego sąsiada”. Ale już można!

Wrócili na osiedla studenci, a z nimi muzyka i imprezy. Hałas: punkt zapalny numer 1

Nic tak nie wkurza sąsiada ceniącego ciszę, jak głośna muzyka zza ściany lub sufitu.

- Rozumiem jeszcze, że w weekend wieczorem. Ale nawalać te łomoty w poniedziałek czy wtorek do nocy?! - denerwuje się pan Roman, mieszkaniec toruńskiego bloku. - Nie jestem starym zgredem. Mam 45 lat, żona jest młodsza. Mamy dzieci. Pracujemy, rano musimy wstawać, a po pracy oboje jesteśmy zmęczeni.

Kto łomoce panu Romanowi? Nieco młodszy tylko sąsiad, który też pracuje zawodowo. Tyle że lubi głośną muzę. Wsiada rano do auta i buch! Odpala. Wraca autem z pracy i buch! Odpala muzę w domu. No, to pan Roman też zrobił "buch". -Wysłałem maila ze skargą do administratora. Czekam na reakcję. Jeszcze raz taka akcja wieczorem i wzywam policję - odgraża się torunianin.

Hałas to punkt sporny numer 1 w domach wielorodzinnych i gęstej zabudowie. Doskonale problem zna chociażby administracja Spółdzielni Mieszkaniowej "Kopernik" w Toruniu. - Wiele mieszkań w naszych zasobach jest odnajmowana, często studentom. W trakcie pandemii młodzi przeszli na naukę zdalną i wyjechali z miasta. To i skargi na ich głośne słuchanie muzyki czy imprezy się skończyły. Ale studenci wracają... - zauważa prezes Marek Żółtowski.

Zwierzęta, czyli psy, koty i gołębie solą w oku. "Właściciel psa, który zrobił kupę na klatce, proszony o sprzątanie"

We wspomnianym "Koperniku" spory o dokarmianie gołębi były, są i pewnie będą jednym z najczęstszych powodów sporów. Identycznie zresztą jest na tysiącach osiedli w Polsce. Jedni lokatorzy wysypują na balkon okruszki, inni skarżą się w administracji na zapaskudzone parapety. Oto stały scenariusz. Ma też jednak wersje alternatywne.

-Zdarzają się lokatorzy, którzy na trawnik wylewają zupę albo inne resztki z obiadu "dla ptaszków". Z dobrą intencją i w przekonaniu, że gołębiom będzie smakowało. Nie trzeba tłumaczyć, w co się później zamieniają takie trawniki i jak reagują inni mieszkańcy. Osobnym problemem są zorganizowane grupy karmicieli ptaków z ziarnem. Ich działalność też bywała u nas punktem zapalnym - nie kryje prezes Żółtowski.

Ptaki to jednak tylko wycinek zwierzęcych problemów, które potrafią skłócić sąsiadów. Te dotyczące psów są równie popularne. Na przykład w pewnej kamienicy w centrum Torunia...

- Ja naprawdę rozumiem, że ten pies jest chory. Współczuję sąsiadce, która na spacery znosi go na rękach z trzeciego piętra. Ale, na Boga, jak się "na grubo" załatwia akurat przed moimi drzwiami na parterze, to... No, krew mnie już zalewa - skarży się pani Bożena, lokatorka z dołu. I niedawno, mając dość, wywiesiła wewnątrz domu stosowny plakacik. "Właściciel psa, który zrobił kupę na klatce, proszony o sprzątanie" - głosiła jego treść. Pomogło na kilka dni. W sobotę na wycieraczce znów miała minę.

A koty? Nie do wiary, ale i te podobno spokojne zwierzaki potrafią rozgrzać sąsiadów do białości. Rzadziej chodzi o domowe mruczki. Częściej - o dokarmianie tak zwanych środowiskowych, w piwnicach czy na podwórkach. Jedni to akceptują, a czasem nawet wspierają paczką suchej karmy. Inni skarżą się już nie tylko do administracji, ale i sanepidu. "Bo nie ma gorszej zarazy" - twierdzą wrogowie kota w piwnicy.

Śmieci i wielkie gabaryty. Punkt sporów numer 3. "Kto to do nas podrzuca?!"

Pani Monika, spokojna zazwyczaj i życzliwa sąsiadom pracownica biurowa z Torunia, przed Wielkanocą wpadła w szał. I to publicznie, na ulicy! -Nie przeczę, tak było. Mieszkam na parterze i wielokrotnie już pod oknem "nieznani sprawcy" wystawiali mi tak zwane wielkie gabaryty. W przekonaniu, że MPO akurat z tego miejsca za dni parę najszybciej zabierze je w ramach swojej wywózki. Witał mnie już więc po pracy i widok starych foteli, i starej muszli klozetowej. Nie zdzierżyłam, gdy przed świętami zauważyłam sąsiadkę z domu obok, która pod okno wystawiała stare meble kuchenne. Z tłumaczeniem, że to tylko do 30 kwietnia, bo wtedy przyjedzie MPO - relacjonuje kobieta.

Słów gorzkich na ulicy padło wiele. Ostatecznie pani Monika odparowała, a sąsiadka graty przeniosła kilka metrów dalej. Takie sytuacje jednak są dość powszechne. Podobnie, jak podrzucanie "gabarytów" pod osłoną nocy.

-Kto tak czyni? Spółdzielnie, takie jak nasza, organizują miejsca gromadzenia odpadów wielkogabarytowych, najczęściej przy śmietnikach. Tam czekają na wywózkę, którą MPO w Toruniu uskutecznia akurat dwa razy w miesiącu. Wiedzą o tym lokatorzy budynków sąsiadujących ze spółdzielczymi, albo nawet położonych na drugim końcu miasta, w których takich miejsc nie ma. No i znoszą lub przywożą swoje gabaryty. Bywa, że dla bezpieczeństwa o zmroku. I zaczynają się śledztwa, skargi. Całkiem zrozumiałe - opowiada Marek Żółtowski, prezes SM "Kopernik".

A za rogatkami miasta problemy nieco inne. "Poszczułam psem jej kury, bo znów mi weszły w tulipany"

Za rogatkami miast, tam, gdzie wyprowadzamy się szukając spokoju i ciszy, też... głośno. U pani Anny na przykład, która pobudowała się w pewnej podtoruńskiej gminie, najgłośniej ostatnio jest w niedzielę.

- Po całym tygodniu pracy w niedzielę rano wszystkich nas zrywa na równe sąsiad, który kosi trawę. Hałas kosiarki spalinowej to ostatnia rzecz, o której marzymy tego dnia - skarży się kobieta. Nie kryje, że spór z sąsiadem się zaognia, bo zwracanie uwagi nic nie daje. Odzywają się w niej mordercze instynkty. Doskonale wie, że mężczyzna mógłby kosić w dni powszednie, gdy innych nie ma w domach. -Niektóre dni powszednie ma wolne od pracy. Wiemy, że jest w domu, bo słyszymy, jak kłóci się z żoną - dodaje.

W innej miejscowości za rogatkami Torunia konflikty budzą zwierzęta. Podejście do nich mieszkańcy mają różne, bo przemieszali się tutaj tubylcy z "napływowymi" z miasta. Dla pierwszych puszczanie luzem psa na przykład to zwykła rzecz. Dla drugich - grzech ciężki.

-Psy jednak to mały pikuś. Mam sąsiadów, których niepilnowane kury regularnie wchodzą mi w szkodę, a dokładniej - niszczą grządki z tulipanami. Psem ostatnio te ptaszyska poszczułam i na chwilę pomogło - nie kryje zastosowanej metody pani Marta, skądinąd oddana obronie praw zwierząt nauczycielka.

Kto ma te spory rozwiązywać? "Policja to ostateczność. Wtedy angażuje się kolejnych sąsiadów"

Halina Kowalska, rzeczniczka SM "Rubinkowo", wierzy w siłę rozmowy i mediacji. W spółdzielni pracuje już wiele lat i przekonała się, że to najlepsza na wszystkich metoda. Oczywiście, wymaga wysiłku. Pracownik administracji podejmujący się mediacji, po pierwsze, musi uważnie wysłuchać obu stron konfliktu. Po drugie, skłonić do spotkania i rozmowy zwaśnione strony. Potem - wypracować kompromis. -To tradycyjne, sprawdzone metody - mówi rzeczniczka. - Czasem bywało jednak potrzebne wsparcie, np. psychologa.

Bywa jednak i tak, że nawet zaangażowanie administratora i zarządu spółdzielni nie daje oczekiwanych efektów. - Tak było w przypadku ostrego konfliktu, który całymi miesiącami się u nas ciągnął. Młode małżeństwo z góry lubiło słuchać muzyki. Głośniki stawiało na podłodze. Cierpiał sąsiad z dołu, emeryt. Ile osób było zaangażowanych w próby rozwiązania tego sporu, nie zliczę - wspomina Marek Żółtowski, prezes SM "Kopernik".

Emeryt regularnie wzywał policję, ale tej dojść prawdy niespecjalnie się udawało. -W podobnych sytuacjach bez zeznań innych sąsiadów jako świadków mundurowi bywają bezradni, bo jest słowo przeciwko słowu - nie kryje prezes. I podsumowuje, że najlepiej, gdy policja to ostateczne rozwiązanie. Wtedy angażuje się szersze grono lokatorów i konflikt może eskalować.

***

Pozostało jeszcze 4% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Małgorzata Oberlan

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.