Marcin Daniec: Przepraszam Państwa, ale wszyscy wiemy, że to nie pora na żarty

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banas / Polskapresse
Julia Kalęba

Marcin Daniec: Przepraszam Państwa, ale wszyscy wiemy, że to nie pora na żarty

Julia Kalęba

- Dzisiaj nawet nie myślę o scenie. Ani o podróżach, ani o ukochanym tenisie - mówi Marcin Daniec, popularny satyryk i artysta kabaretowy. Choć czasy - jak zaznacza - na żarty są fatalne, nam opowiedział, jak spędza kwarantannę, za czym tęskni, jak żyje i czy dobry humor oraz optymizm pomagają przetrwać epidemię.

FLESZ - Koronawirus: uwaga na fake newsy
[video]9586[/video]

Żadnych, nawet półgębkiem, śmichów-chichów. Z choroby nie żartuje, z tragedii nie kpi. Zasady przyjmuje pokornie i z domu nie wychodzi. W sumie to już będą - gdyby dobrze policzyć - prawie 62 dni. Raz zrobił wyjątek, do czego się też uczciwie przyznaje.

Przed świętami nazywał to „olbrzymim postem” ze specyficznymi „rekolekcjami”. W głębi duszy liczy, że ten dziwny czas przyniesie też coś dobrego. - Wierzę w to, że się człowiek zmieni - mówi. - A jak pani do mnie kiedyś zadzwoni i powie: „no widzi pan, panie Marcinie, tak pan wierzył, że człowiek się zmieni”, ja pani wtedy odpowiem, że żartowałem. I pani powie: a no tak, rzeczywiście. To pan z tego żyje, głównie.

Zdjęcie

Przed wprowadzeniem obostrzeń wystąpił 7 marca w Bytomiu. Niedługo wcześniej wrócił z turnieju tenisowego i występów na Florydzie. W Chinach już wtedy źle się działo.

Pamięta zdjęcie na okładce gazety, które tamtego dnia wydawało mu się dziwne, nierzeczywiste. Kilkaset osób na lotnisku w Pekinie i wszyscy w maseczkach. - Pamiętam, pomyślałem wtedy: może to przewrażliwienie, jakaś przesada - wspomina satyryk.
Dzisiaj o podróży nawet nie myśli. Ani o scenie, ani o tenisie. - Ale, jeśli ktoś sądzi, że będę narzekał na restrykcje, to jest w ogromnym błędzie - sprawę stawia jasno.

Do zasad podchodzi z powagą. Nowych reguł przestrzega z dokładnością. Nie ze strachu, tylko z szacunku dla swojego i innych zdrowia oraz w poczuciu obowiązku.

- Obojętne, czy ktoś jest „platformiarzem” czy „pisiorem”, „razem” czy „osobno”, widzi, że w tej chwili w naszym kraju ofiar od początku pandemii jest tyle, ile w szpanerskich, bogatych krajach każdego dnia. Już nie mówiąc o wielkiej tragedii w Stanach Zjednoczonych - dodaje artysta.

Mimo łagodzenia restrykcji rządowych sobie i najbliższym nie odpuszcza. Nie chce kusić losu. Z postawy innych jest dumny. Mówi, że jako społeczeństwo zdaliśmy ten test. Bo Rynek jest pusty, bo są odstępy w kolejkach, bo zdecydowana większość ma maseczki. - Mimo majówki, nie było „szaleństwa” w górach, nad morzem i na Mazurach - podkreśla artysta.

Choć, dodaje Daniec, patrzy się na to wszystko z pewnym trudem.

Wszystkie te akcje

- Wzrusza mnie - mówi Daniec - kiedy przychodzą przesyłki. Dzwonek, kurier zostawia paczkę. Wołam za nim przez okno: „górka jest na parapecie!”. Zabiera i ucieka do samochodu.

W jego domu na obrzeżach Krakowa czas płynie swoim rytmem. Ale każdy wie, że do Marcina Dańca nie warto dzwonić z samego rana. Teraz, w czasie izolacji domowej, wstaje godzinę później. Nie musi zawozić córki do szkoły, mają zajęcia online.

Jest czas i na spokojne śniadanie i na wiele telefonów, na książki i telewizję. - W tej chwili znakomicie spisują się nadawcy, którzy nie mogąc transmitować meczów piłkarskich, żużla, siatkówki i tenisa, przypominają mecze, które oglądałem w młodości. Widziałem ostatnio Monachium, 74 rok. Coś wspaniałego! Zapamiętałem wszystkie najważniejsze akcje i gole niemal co do minuty! - opowiada.

Z pewną nostalgią patrzy na lektury córki: „Ten obcy” Jurgielewiczowej, „Szatan z siódmej klasy” Makuszyńskiego to najlepsze książki, „jeśli chodzi o młodzieńcze czasy”. Można by jeszcze dołożyć Sienkiewiczowskie „W pustyni i w puszczy” i „Krzyżaków”.

Obecnie ma kilka ulubionych tytułów. „Ziemię obiecaną” uwielbia w formie książkowej i filmowej (produkcja także z 1974 roku) - „to arcydzieła”. „Chłopów” w wydaniu Rybkowskiego również. Jego zdaniem czas kwarantanny sprzyja czytaniu i wyciszaniu się.
Dlatego zamówił kilka książek. Teraz właśnie czeka na przesyłkę.

Rzut szyszkami

Rozumie ogromną tęsknotę córki za szkołą, bo sam zaczął tęsknić, kiedy już ją skończył (choć tak naprawdę szczerze nie znosił wstawania na pierwsze lekcje i potem długo dziękował w duchu za luźniejszy grafik). Lekcje córki, online, zaczynają się równo o godzinie dziewiątej.

- Wspaniali nauczyciele! - mówi głośno, żeby córka słyszała - po lekcjach jeszcze przez pół godziny nie wyłączają tego urządzenia. To wzruszająca wymiana myśli wśród koleżanek i kolegów córki. Modlę się, żeby to już wszystko przeszło, jak każdy, francowaty wirus - dodaje.

Izolację znosi dobrze. Tym lepiej że - co deklaruje - domatorem był, jest i...zawsze będzie. Bogu tylko dziękuje, że żona nie wpadła na pomysł żadnych remontów. Od kolegów wie, co to znaczy.

Popołudniami, już po internetowych lekcjach, zaczynają się rozgrywki w trzech kategoriach, według pomysłów córki: rzut do kręgli zrobionych z plastikowych butelek „po młodzieżowych napojach”, rzut szyszkami do tarczy oraz tradycyjna gra w kości.

Nie zaniedbuje też treningów w nowych dyscyplinach domowych. Przyznaje, że ostatnio wyspecjalizował się w ścieleniu łóżka, czego „w życiu nie robił”. Po wypełnieniu obowiązku każdorazowo idzie do kuchni, chrząkając, czym też wysyła żonie sygnał o wykonaniu zadania. I za każdym razem liczy na pochwałę. Bo, jak zauważa, mężczyźni to przecież duzi chłopcy. W kuchni podejmuje się teraz regularnego opróżniania zmywarki (w asyście córki wprawdzie). Nigdy w życiu nie wiedział, który talerz gdzie ma się znajdować. Dziś komentuje: - No po prostu, coś niewiarygodnego! Dochodzą jeszcze: rozwieszanie prania i zmywanie podłogi w kuchni. Dodaje: - Wszystko po to, żeby żona mogła wypocząć i przygotować w kuchni kolejne arcydzieło kulinarne!

Co do dawnych zajęć, tenisa nie trenował od początku marca. To prawie jak zerwanie z nałogiem. Do tej pory grał trzy, nawet cztery razy w tygodniu, czym prowokował uwagi kolegów po fachu: „to jest chwyt kabaretowy!” - mówili.

Marcin Daniec: - Brakuje mi bardzo gry w tenisa! Czekam na odblokowanie tych wszystkich obostrzeń, ale domyśla się pani, że najbardziej tęsknię za wyjściem na scenę, za brawami, których się nie da kupić za żadne pieniądze. I takiego: „Dobry wieczór, Państwu”

Bez żalu, bez śmiechu

„Przepraszam państwa, ale wszyscy wiemy, że nie pora teraz na żarty” - powiedział nie bez ścisku w gardle, w nagraniu komunikatu dla widowni w Toronto.

Gdyby nie cała ta sytuacja, występowałby teraz przed tamtejszą publicznością („tylko błagam, niech pani nie myśli, że się żalę”).
Od 7 marca menedżerka każdego dnia przysyła wiadomość, że odwołano kolejny występ. Ostatnio ten zaplanowany na koniec czerwca („tylko błagam…”).

- Jak wykorzystywać te ogromne ilości wolnego czasu? Zaczynam być namawiany, by robić zawodowo - aż mi głupio powiedzieć - bez udziału publiczności! Całe życie, nawet nagrywając programy telewizyjne, zawsze chciałem mieć widownię, która reaguje: tu i teraz - mówi satyryk.

Daniec dostał na przykład propozycję, żeby zagrać w programie w teatrze w Łodzi bez udziału publiczności. Nie podjął dalszych rozmów. Bo, jak twierdzi, tak po prostu nie można, nie da się. W każdym razie on nie umie sobie tego wyobrazić („tylko…”). - Może mógłby to być występ tylko z piosenkami... - zastanawia się. Domowych scenariuszy nie pisze, występów nie robi i nie publikuje. - No bo gdzie tu miejsce na kabaret? Bez kokieterii to mówię...

- Miałem taki tekst - wspomina kabaret sprzed paru lat - że budzimy się po sylwestrze, a w telewizji prezenter stacji mówi: „Gdyby wybory były dzisiaj…”, i tym tekstem rozpoczyna wiadomości przez kolejne 364 dni, podczas których trwają przepychanki: jedni mówią, że się da z tymi wyborami, drudzy, że się nie da, trzeci żeby przenieść, czwarci - ile miliardów kosztuje ich odwołanie. I wie pani? Teraz to jakoś nie śmieszy, zupełnie.

Chętnie natomiast wziął udział w nagraniu wyrażającym wdzięczność i szacunek medykom. - Lekarze, pielęgniarki, ratownicy? Czapki z głów i żadnych, nawet półgębkiem, śmichów-chichów - zaznacza.

Adresy

Co Marcin Daniec schowałby do podręcznej apteczki na czas koronawirusa? - Najważniejsza jest taka fiolka, która ma naklejkę „optymizm”. To jest moja niepoprawność, jakaś dziwna wrodzona cecha, która każe myśleć, że wszystko będzie dobrze. Czasami granicząca z szaleństwem, ale tylko ona tak mocno dopinguje - odpowiada.

Kiedy odbiera telefon i słyszy ciąg narzekań, zmienia temat, stara się pocieszyć, dać wsparcie, a potem? Potem szybko kończy rozmowę. Bo, jak mówi, pielęgnować w sobie żalu nie warto, dołować się nie można.

W normalnych czasach uwielbia spotkania z publicznością. Ale cieszy się, kiedy po „dobranoc, Państwu” wraca do domu.
- Dom zawsze był moją najważniejszą ostoją - podkreśla Daniec.
Dziś, kiedy właściwie go nie opuszcza, dostrzega to jeszcze bardziej.

[polecane]16397261, 16392251, 16394257, 16400529, 16426143, 6651329[/polecane]

Julia Kalęba

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.