List ze strefy: Kiedy to się skończy i czym...

Czytaj dalej
Basia

List ze strefy: Kiedy to się skończy i czym...

Basia

Znamy się z Basią od wielu lat. Mieszkałam w jej domu, razem chodziłyśmy na żubry. Dziś Basia pisze do mnie listy. Listy ze strefy.

Kochana,

pytasz mnie, jak się mieszka w stanie wyjątkowym. Jesień przyszła, naprawdę piękna w tym roku. Wszędzie leżą złote dywany liści. Ptaki masowo lecą na południe. Żubry zaczęły wychodzić na łąki. Pięknie jest. Tylko że ta jesień nie cieszy. Nie jest cicha, sielska. Coś wisi w powietrzu.

Wieś nigdy nie była taka pusta. Nie zdarzało się tutaj, żeby nie było turystów, bo to bardzo popularne miejsce. Zawsze tu przyjeżdżali, łatwo zresztą dawało się ich odróżnić od miejscowych. Przechadzali się turystycznym krokiem, w sklepach długo marudzili, wybierali lokalne wyroby i trunki, czekali grupami na przewodnika, żeby pójść na wycieczkę do lasu. Tę pustkę we wsi tym bardziej teraz widać, że jesień jest taka ładna. Nie brakowałoby chętnych na spacery, na łapanie ostatnich promieni słońca.

Ta pustka jest inna niż rok temu, podczas lockdownu. Nie ma turystów, ale pojawiło się dużo wojska i policji. Żołnierzy też łatwo odróżnić od mieszkańców. Po służbie chodzą zwykle trójkami, czwórkami - młodzi, krótko ostrzyżeni, kupują piwo, kiełbasę, lody. Uprawiają jogging dla utrzymania kondycji. Stają na skraju wioski i wypatrują żubrów.

Wojskowe ciężarówki, wozy na sygnale, helikoptery stały się codziennością. Straży granicznej nie wymieniam, bo ta akurat zawsze tutaj była. Na wjazdach do wsi przez cały czas stoją patrole policji. Wstęp mają ci, co tu mieszkają albo pracują.

Czasem policjant machnie tylko ręką, żeby jechać, gdy widzi miejscową rejestrację, ale często trzeba otworzyć bagażnik, pokazać dokumenty. Niektórzy są bardzo skrupulatni, a ich dociekliwość zaczyna sięgać w prywatność wjeżdżających osób. Trzeba wyjaśniać, skąd albo dokąd się jedzie, czyim jest się mężem czy żoną, gdzie się pracuje albo mieszka, a nawet od jak dawna. Policjanci trafiają tu na służbę z zachodniej Polski i nie znają ani tych terenów, ani ich mieszkańców. Raz nie wytrzymałam i zapytałam, czy mam wozić ze sobą akt małżeństwa.

Gdyby ktoś rok temu powiedział, że do pandemii dojdzie kolejny problem, popukałabym się w głowę. Covid wydawał się wystarczająco trudny. Teraz temat wirusa jest już oswojony, na tapet wszedł stan wyjątkowy. Wszystkie rozmowy schodzą na to, co się dzieje teraz przy granicy z Białorusią. Ktoś przy szosie widział grupę imigrantów otoczoną przez policję. Gdzieś jechała kolumna wozów na sygnale. Że jacyś dwaj obcy ukradli rower. Że został zatrzymany samochód przemytników na zagranicznych albo na polskich blachach. Że we wsi ludzie zobaczyli wieczorem dwóch nastolatków z Bliskiego Wschodu. A kiedy przyjechała uzbrojona straż graniczna, osaczeni chłopcy po prostu się rozpłakali.

Polska ma tego pecha, że leży na obrzeżu Unii i Strefy Schengen, więc podobnie jak inne kraje peryferyjne przyjmuje na klatę napór imigracji. Łukaszenka nie skąpi uchodźców, przepycha ich przez granicę, mści się na Unii za sankcje nałożone na Białoruś po tym, jak po wyborach prezydenckich w sierpniu zeszłego roku zaczęły się wielkie demonstracje i jeszcze większe represje. Skoro Łukaszenka bije swoich własnych ludzi, co go obchodzi los obcych, którzy chcą uciec ze swoich krajów przed biedą czy prześladowaniami.

Dwa miesiące temu okazało się, że ja też mam pecha, bo mieszkam może cztery kilometry od granicy z Białorusią. Ale nadal uważam, że życie w lesie, w miejscu, którym zachwycają się wszyscy przyjezdni, to przywilej, luksus. Zadaję sobie pytanie, czy ci uciekający ludzie łapani w lesie rzeczywiście są terrorystami, zwyrodnialcami, mordercami, jak ich przedstawiają niektóre media? Nie wierzę, zwłaszcza gdy widzę płaczące dzieci i ich zmarzniętych, głodnych rodziców. Imigracja to cena, jaką Europa płaci za swoją wygodę i bezpieczeństwo. Każdy chce żyć spokojnie i dostatnio. Z drugiej strony, nie wątpię, że z tą falą imigrantów płyną też tacy, co mają lub mogą mieć złe zamiary. Przed przekraczaniem granicy ma ich wszystkich powstrzymywać teraz już nie tylko płot i zasieki, ale solidny mur.

Stan wyjątkowy jest przedziwny, niepokojący. Dlaczego jest tyle propagandy? Dlaczego niektóre wojskowe ciężarówki jadące przez wieś mają zasłonięte tablice rejestracyjne? Dlaczego media nie mogą tu wjeżdżać? Nawet podczas konfliktów wojennych obecni są reporterzy, ich przekaz zmusza czasami opinię publiczną i rządy państw do podjęcia działań, do reakcji. A tutaj nie mogą wjechać nawet lekarze wolontariusze.

Nie mogę uwierzyć, że ludzie z innych regionów Polski chodzą do kina, na kawę, zastanawiają się, jak miło spędzić wieczór. Że dla wielu z nich wschodnia granica to odległa sprawa. Zdarzało się nawet, że dzwonili, żeby umówić się na wycieczkę, nieświadomi (jak to możliwe?), że nie mają tu teraz wstępu.

Zastanawiam się, ile osób przedziera się każdej nocy przez lasy, bez wody i jedzenia, oszukanych przez reżim Łukaszenki i przepychanych z jednej strony granicy na drugą? Stali się mięsem armatnim, elementem gry politycznej. Idzie zima, co wtedy będzie? Wieczorem kładę się z wyrzutami sumienia - że będę spała w ciepłym łóżku, wykąpana i najedzona. Kiedy rano się budzę, pierwsza myśl dotyczy stanu wyjątkowego. Kiedy to się skończy i czym.

Twoja Basia

Basia

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.