Epidemiolog o koronawirusie: Przełomowym punktem epidemii w Polsce będzie niewydolność szpitali. Zbliżanie się do niego zacznie przerażać

Czytaj dalej
Fot. Robert Woźniak
Mikołaj Woźniak

Epidemiolog o koronawirusie: Przełomowym punktem epidemii w Polsce będzie niewydolność szpitali. Zbliżanie się do niego zacznie przerażać

Mikołaj Woźniak

- Niestety, osoby, które teraz są sceptyczne wobec COVID-19 zmienią zdanie dopiero wtedy, gdy sąsiad, czy członek rodziny, trafi pod respirator. W tym momencie nie wierzą w koronawirusa, ale uwierzą - nie ma wątpliwości dr Tomasz Ozorowski, epidemiolog, były prezes Stowarzyszenia Epidemiologii Szpitalnej i mikrobiolog. Według niego krytycznym momentem epidemii koronawirusa w Polsce będzie moment niewydolności szpitali. Przerażają go nie liczby, a zbliżanie się do tej chwili.

Z dnia na dzień przekraczamy kolejne granice dobowej liczby nowych zakażeń, a mimo to podejście jest zgoła odmienne niż było w marcu czy kwietniu. Co się zmieniło?

Dr Tomasz Ozorowski: Zmieniło się nasze spostrzeganie epidemii. Coraz bardziej akceptujemy myśli o nieuchronnym wzroście nowych zakażeń, a strach przed zachorowaniem, może być równoważony obawami wynikającymi z ryzyka kolejnego zamknięcia, zerwania więzi społecznych czy głębokiego kryzysu ekonomicznego. W najbliższym czasie spodziewamy się z wyraźnego wzrostu liczby identyfikowanych przypadków, co będzie wynikać nie tylko z rozwoju epidemii, ale również z udrożnienia diagnostyki prowadzonej przez lekarzy rodzinnych. Kiedy ją udrożnimy, liczba zakażeń być może nagle wystrzeli w górę, tak jak we Francji. W tym kraju uruchomiona została możliwość testowania praktycznie bez żadnych obostrzeń czy warunków. I co? Nagle dobowa liczba nowych przypadków wystrzeliła 3-4 krotnie.

Czytaj też:
Koronawirus w Polsce [AKTUALNE DANE, MAPY, WYKRESY] Coraz więcej zakażeń koronawirusem. Zobacz NAJNOWSZE DANE

Profesor Simon: Noście maseczki, gdzie się da! Ocalicie 9 mln ludzi

Czytaj też: Dr Tomasz Ozorowski: Większość zakażeń koronawirusem będzie przebiegać bezobjawowo. Śmiertelność może być o wiele niższa - mówi mikrobiolog

Epidemiolog o koronawirusie: Przełomowym punktem epidemii w Polsce będzie niewydolność szpitali. Zbliżanie się do niego zacznie przerażać
Robert Woźniak Dr Tomasz Ozorowski jest mikrobiologiem i konsultantem wojewódzkim, pracującym w sekcji ds. zakażeń szpitalnych. To także były przewodniczący Stowarzyszenia Epidemiologii Szpitalnej.

Jeden z uczestników ostatniej, czwartkowej konferencji ministerstwa zdrowia – przedstawiciel lekarzy rodzinnych – chwalił, że po tym jak zaczęli oni kierować pacjentów na testy, robią to praktycznie z 50 proc. skutecznością.

Jeżeli rzeczywiście dane przedstawiają się w ten sposób, to jest to niebywałe. To niezwykle ważna informacja. Nieco się tego obawiałem. Jeżeli na wszystkie wykonane testy, liczba pozytywnych przypadków wynosi od 5 proc., to znaczy, że jesteśmy w sytuacji, gdy nie wykrywamy wielu zakażeń. Tymczasem w Polsce ten odsetek wynosi około 6 proc. Co więcej – w dziennej liczbie wykonywanych w Polsce testów, wiele z nich to testy przesiewowe, np. w szpitalach i sanatoriach. A więc bada się osoby nieco „przypadkowe”, u których koronawirusa się nie podejrzewa, ale ze względów formalnych test musi być zrobiony. Jeżeli więc mówimy o osobach kierowanych przez lekarzy rodzinnych, u których są podstawy do wykonania testu, a odsetek pozytywnych testów wynosi 50 proc., to znaczy, że sytuacja wymyka się spod kontroli. A pamiętajmy, że do tej pory lekarze rodzinni mogli kierować na testy osoby z czterema objawami: utratą węchu i smaku, dusznościami i gorączką. Te kryteria spełnia kilka procent chorych, więc Ministerstwo Zdrowia wydało drakońskie wytyczne. Teraz mają zostać rozszerzone, więc naturalnym wydaje się, że testów i nowych zakażeń będzie kilkukrotnie więcej.

Czyli liczby pana nie przerażają?

Absolutnie nie. Na tle innych krajów Unii Europejskiej, nasze wyniki nie są nawet najgorsze, ale wiele wynika ze sposobu testowania. To co mnie zacznie przerażać, to zbliżanie się do momentu niewydolności szpitali i to będzie przełomowy punkt epidemii w Polsce. Może w nich zabraknąć zdolności do leczenia pacjentów z COVID-19. Niekoniecznie będzie ona wynikała z wyczerpania puli łóżek, co z niedoborów kadr. Co z tego, że mamy mnóstwo wolnych respiratorów, kiedy nie mamy anestezjologów i pielęgniarek anestezjologicznych? Dodatkowo obecnie co chwilę w szpitalach wykrywane są nowe ogniska, zamykane oddziały, a personel jest wysyłany na kwarantannę. Przez to możemy stracić zdolność do wykonywania zabiegów i innych procedur medycznych.

Biorąc pod uwagę, że nie widać było końca pierwszej fali pandemii w Polsce, to jak jesteśmy przygotowani na ewentualną kolejną?

Nigdy nie było u nas podziału na pierwszą i drugą falę. U nas pierwszej, takiej jak w Hiszpanii, czy Włoszech – nie było. W tamtym czasie się przyblokowaliśmy, a w momencie odblokowania mamy coraz większy wzrost zakażeń i jesteśmy na stałej fali wznoszącej.

Sprawdź: Epidemiolog: W Polsce może nie być szczytu zachorowań koronawirusa. Przyrost zakażeń może być stały i wysoki [ROZMOWA]

Do pacjentów z COVID, zaraz dołączą Ci z sezonowymi infekcjami, w tym grypą.

Zachorowania na grypę zaczną stanowić problem od grudnia, w tej chwili raczej mówimy o przeziębieniach lub COVID-19. Jednakże należy spodziewać się, że ten sezon grypowy nie będzie tak dotkliwy jak poprzednie ze względu na zmianę zachowania społecznego, w tym dystansu i noszenia masek.

Gdyby pokusić się o prognozy, to jak może wyglądać sytuacja w nadchodzących tygodniach, może miesiącach?

Jeżeli zostanie całkowicie udrożniona diagnostyka, znacząco wzrośnie jeszcze liczba nowych dziennych zakażeń. Poza tym, w tej chwili wchodzimy już na bardzo wysoki poziom zgonów z powodu COVID-19. Od kilku dni notujemy ich 2-3 krotnie więcej niż Niemcy. Do pewnego momentu mieliśmy mało zgonów, ponieważ seniorzy nauczyli się kontrolować i samoizolować. W tej chwili, jeśli COVID staje się coraz bardziej powszechny, a my nie jesteśmy w stanie wcześnie odseparować zakażonych, to osoby młodsze z bezobjawowym zakażeniem docierają do swoich rodziców, dziadków i zakażają ich. Te osoby będą trafiać do szpitali.

Tym bardziej, że w tym momencie nie jesteśmy w żaden sposób przyblokowani. Szkoły, sklepy, stadiony są otwarte. To logiczne decyzje?

W sposób nieunikniony epidemia będzie wygaszać się dopiero gdy 50-70 proc. społeczeństwa nabędzie odporności. Nabycie odporności następuje poprzez przechorowanie lub zaszczepienie. Ponieważ szczepionka może pojawić się dopiero pod koniec przyszłego roku, a jej skuteczności jest nadal nieokreślona, należy adaptować się do myśli o możliwym przechorowaniu COVID-19. Pytanie, czy stanie się to bardzo gwałtownie, czy uda nam się rozłożyć na raty tak, aby utrzymać działalność szpitali. Wydaje mi się, że doszliśmy do punktu, w którym pójdzie to bardzo ostro. Żeby tak się nie stało, musielibyśmy mieć sprawny system testowania, zdolny wcześnie wykrywać i odseparowywać osoby zakażone oraz szukać osób bezobjawowych. Tego, mając niemal najmniej wykonanych testów z krajów UE, nie potrafimy. System masowej diagnostyki nie istnieje, bo skupiliśmy się na badaniu ograniczonej liczby osób z objawami, a wiemy ze epidemię napędzają osoby z bezobjawowym zakażeniem.

Mówiąc o ostrym przebiegu ma pan przed oczami sceny takie jak we Włoszech, czy Hiszpanii?

Jeżeli dużo lepsze służby zdrowia, jak włoska, hiszpańska, brytyjska, zostały rzucone na kolana, to na jakiej podstawie mamy uznać, że u nas będzie inaczej? Na pewno mamy więcej respiratorów, przygotowaliśmy zaplecze. Ale jeśli respiratory mają obsługiwać pacjentów, to trzeba ściągnąć anestezjologów i pielęgniarki anestezjologiczne. Ich z kolei trzeba sprowadzić z innych placówek. To oznacza, że one staną. Przestaniemy wykonywać planowe procedury, trzeba będzie zamrozić dużą część medycyny.

Jednak pojawiają się zgodne opinie, że obecnie mamy do czynienia z innym, zmutowanym już wirusem, względem tego, z którym walczyliśmy na początku. Przy czym jedni eksperci mówią, że jest mniej groźny, drudzy że bardziej. Którym wierzyć?

Pojawiają się głosy, które mówią, iż wirus mutuje w stronę bardziej zakaźnego. Tego nie potrafię potwierdzić. Mam jednak pewność, że nie możemy powiedzieć, iż jest łagodniejszy. W UE i USA zgonów jest relatywnie mniej niż na początku epidemii, ponieważ nauczyliśmy się chronić osoby narażone na ciężki przebieg COVID, a zakażeniom ulegali ludzie mobilni, mniej zagrożeni.

Tymczasem jest coraz większe, a może coraz głośniej wyrażające swoje tezy, grono osób, które negują COVID i pandemię. Z czego to może wynikać?

Nie dziwi mnie to. Epidemia trwa od pół roku, codziennie jesteśmy bombardowani informacjami o niej, a większość z nas nie zna nikogo zakażonego. Niestety, osoby, które teraz są sceptyczne zmienią zdanie dopiero wtedy, gdy sąsiad, czy członek rodziny, trafi pod respirator. W tym momencie nie wierzą w koronawirusa, ale uwierzą.

Zmieniają się nieco zasady postępowania z pacjentem podejrzewanym o zakażenie koronawirusem, ale dającym skąpe objawy, bądź bezobjawowym. Z zaleceń Ministerstwa Zdrowia – jeśli na test skieruje go lekarz rodzinny, a wynik będzie pozytywny, musi on do niego wrócić i lekarz kierujący zakwalifikuje do kwarantanny domowej, izolacji w izolatorium, albo szpitala. Jak pan sobie wyobraża ten „powrót”? Sam minister mówi, że może to być teleporada, ale w niektórych przypadkach – osobista wizyta w przychodni, zakażonego przecież pacjenta.

Przez dłuższy czas nie mogłem wyjść ze zdumienia, że w środowisku lekarskim zastanawialiśmy się kto doradza ministerstwu. Naprawdę, mam coraz większe przekonanie, że ministerstwo odcięło się od ekspertów. Jeżeli kilka dni temu byli w stanie wpaść na pomysł, że osoba „dodatnia” ma pojechać 50-100 km do szpitala zakaźnego, żeby się dowiedzieć, że najlepiej, by wróciła i izolowała się w domu, to stawiamy sobie pytanie, czy leci z nami pilot. Wskutek nacisku środowiska, wyjątkowo mocnego listu lekarzy epidemiologów, te wytyczne zostały zmienione. Dlatego, niewiele licząc, musimy organizować się sami, lokalnie i co najważniejsze – chronić osoby podatne na ciężki przebieg zakażenia.

Czytaj też: - Smog zabija bardziej niż koronawirus - mówi prof. Zielonka. Pulmonolog tłumaczy spadek śmiertelności i konsekwencje noszenia maseczek

Mówiąc o lokalnych działaniach – wytyczanie stref żółtych i czerwonych ma sens? Powiatowe blokady są wystarczające, żeby zatrzymać rozwój epidemii?

Lokalny lockdown ma sens. Na podstawie analiz działań w krajach UE wiemy, że lockdown jest najbardziej skutecznym narzędziem opanowywania epidemii, jednakże też najbardziej kosztownym. Ale żeby umiejętnie go wdrażać, trzeba mieć zdolność do szybkiego rozpoznawania wzrostu zachorowań oraz monitorowania efektu lockdownu, m.in. poprzez upowszechnienie punktów drive-thru i masowe testowanie lokalnej społeczności. Kolejne zadanie to umiejętne zakreślenie obszaru, którego lockdown dotyczy. Najbardziej narażone na lockdown są miejsca o wysokiej gęstości zaludnienia, a więc duże miasta. Skłaniam się ku rozwiązaniu, żeby lokalny lockdown był wdrażany szybciej i ostrzej, ale na krócej. Polskie regulacje dotyczące czerwonych stref wyglądają na pudrowanie rzeczywistości. Ograniczenie wesel do 50 osób zakrawa na żart. Lokalny lockdown wdrażany coraz częściej w miastach krajów UE oznacza ograniczenie interakcji społecznych do niezbędnego minimum, wychodzenie z domu jedynie w celach zawodowych, szkolnych lub potrzeb zdrowotnych, zamykania biznesu po 22.

W czasie pandemii nie brak oryginalnych teorii. Mówiło się już, że upał może wykończyć koronawirusa, ale to nie podziałało. Nadchodzi mróz i znów zdarza się usłyszeć, że to on zakończy pandemię. Są jakiekolwiek racjonalne podstawy, by w to wierzyć?

Mróz i niższe temperatury utrzymują wirusa dłużej przy życiu. Mamy tutaj do czynienia z jakąś teorią pseudonaukową. Niska temperatura zdecydowanie nam nie pomoże. Widzimy jak przenosi się grypa – w sezonie zimowym. Tak samo przenosi się SARS. Właśnie w okresie zimowym będziemy mieli kulminację. W czasie, gdy będziemy się tłoczyć w pomieszczeniach, a nie przebywać na świeżym powietrzu.

Biorąc pod uwagę wszystko co zostało powiedziane – co możemy jeszcze zrobić aby przebieg dalszy przebieg epidemii był jak najmniej dotkliwy?

Mamy cztery podstawowe metody działania. Po pierwsze system testowania, który powinien opierać się na wdrażaniu szybkiej diagnostyki u osób z objawami, szukaniu osób z kontaktu i poddawanie ich badaniu niezależnie od objawów, gdyż to osoby bezobjawowe napędzają epidemię. Po drugie przerywanie dróg transmisji wirusa poprzez uniwersalne przestrzeganie dystansu, masek, dezynfekcji rąk i umiejętne wdrażanie lokalnego lockdownu. Po trzecie ochrona osób narażonych na ciężki przebieg zakażenia. Oraz po czwarte umiejętne zarządzanie łóżkami i personelem naszych szpitali. W tym ostatnim zakresie powinniśmy centralizować opiekę nad pacjentami z COVID w znaczonych szpitalach, przede wszystkim ośrodkach o profilu internistyczno-pulmonologicznym i wydzieleniem łóżek intensywnej terapii. Ponieważ spodziewamy się braku anestezjologów i pielęgniarek anestezjologicznych powinniśmy bezzwłocznie przygotować inny personel medyczny np. stażystów do leczenia pacjentów z COVID-19.

Sprawdź: Dr Ozorowski: "Kto w obecnej sytuacji nie chce się zaszczepić na grypę, jest osobą kompletnie nieodpowiedzialną"

-------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Mikołaj Woźniak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.