"Chcemy eksplorować kosmos, a nie dbamy o własną planetę". Rozmowa z krakowską pisarką Gają Grzegorzewską, autorką powieści "Selkis"

Czytaj dalej
Paweł Stachnik

"Chcemy eksplorować kosmos, a nie dbamy o własną planetę". Rozmowa z krakowską pisarką Gają Grzegorzewską, autorką powieści "Selkis"

Paweł Stachnik

Gdy zaczęłam pisać „Selkis” zaczęła się pandemia. Nie miałam wtedy dobrej opinii o ludzkości i o tym, co robimy z naszą planetą. Właśnie z powodu tej niechęci ludzie mieli być w mojej powieści czarnymi charakterami - mówi Gaja Grzegorzewska, krakowska pisarka, autorka kryminałów o Julii Dobrowolskiej i wydanej właśnie powieści fantastycznej „Selkis”

Woli Pani „Star Trek” czy „Battlestar Galactica”?
Zdecydowanie „Star Trek”, jestem wyznawczynią tego serialu. Wracam do niego stale, zwłaszcza wtedy, gdy mam gorsze chwile. Lubię w nim nowatorskość i pewną filozofię. Jego twórcy nie bali się poruszać trudnych tematów. No i bohaterowie są świetni.

Pytam o to, bo pani najnowsza książka „Selkis” to fantastyka utrzymana w klimacie space opery (czyli właśnie takim jak „Star Trek”). Co skłoniło panią do porzucenia literatury kryminalnej i napisania powieści fantastycznej?
Rzecz w tym, że wcale nie porzuciłam kryminałów. „Selkis” to powieść fantastyczna, ale z silnym wątkiem kryminalnym, wokół którego zbudowałam akcję. Dekoracje są fantastyczne, ale to, co mnie zawsze najbardziej interesuje, czyli dramatyczne relacje międzyludzkie – w tym wypadku międzyistotowe – pozostało.

A dlaczego wybrała pani właśnie scenografię fantastyczną? Czemu nie obyczajową albo sensacyjną? Fantastyka nie ma u nas opinii poważnej literatury.
Wybrałam science fiction z miłości do science fiction. Zrobiłam więc coś, czego zwykle się nie robi, to znaczy napisałam książkę dla siebie, taką, jaką sama chciałabym przeczytać dla własnej przyjemności. No i trochę dla mojego męża, który jest wielbicielem SF, zwłaszcza w wersji hard. Inna sprawa, że był trochę rozczarowany, że w „Selkis” tej tradycyjnej, twardej fantastyki nie ma tak wiele. Powtórzę jednak: dla mnie najważniejsze jest to, co się dzieje między bohaterami.

Czy używanie całej tej terminologii fantastyczno-kosmicznej – dokowanie, śluzowanie, manewrówki, komora rdzenia itd. – wymagało jakiś przygotowań?
Jako fanka SF miałam to wszystko w głowie. To była baza wyniesiona z wielu przeczytanych książek i obejrzanych filmów. Mogłam natomiast w „Selkis” dać upust swojej pasji słowotwórczej, wymyślając rozmaite neologizmy związane z realiami i techniką przyszłości: kinety, obroty, konsylierka, samośluzowanie, ładunek drobinowy, mimetyczny stop wieloskładnikowy, termokoc, kubik interrogacyjny, trejderzy…

Wizja ludzkości w pani książce jest dość przerażająca: ludzie podbili inne planety, ujarzmili mieszkańców i uczłowieczają ich na siłę.
Gdy zaczęłam pisać „Selkis” zaczęła się pandemia. Nie miałam wtedy dobrej opinii o ludzkości i o tym, co robimy z naszą planetą. Jestem wielką zwolenniczką pomysłu lotu na Marsa i terraformacji, bardzo mnie to interesuje. Z drugiej strony to wielki paradoks, że chcemy eksplorować kosmos, a nie dbamy o swoją własną planetę. Jednym z punktów wyjściowych przy pisaniu książki była moja wizja przyszłości, w której ludzie opuszczają zupełnie zniszczoną Ziemię i na wielopokoleniowych statkach podróżują kilkaset lat, poszukując miejsc zdatnych do życia. Doszłam do wniosku, że taką wyprawę przetrwaliby jedynie najsilniejsi, najokrutniejsi i najbardziej bezwzględni. To oni zbudują nową cywilizację i takie właśnie cechy uznają za najlepsze i pożądane. Wniosek? W nowym świecie ludzie będą robić to samo, co robili na Ziemi: niewolić słabszych, podbijać tereny, a nawet niszczyć je, byle tylko zastraszyć ujarzmione ludy.

I tu niespodziewanie rzeczywistość dogoniła fantastykę…
W mojej powieści Zjednoczony Sojusz Układu tłumi bunt domagających się niezależności górników na księżycach Neos Dias. Górnicy zostają wymordowani, a księżyce skażone na 50 lat. Mój mąż po lekturze tego fragmentu stwierdził, że to bez sensu, bo żadne państwo nie pozwoliłoby sobie na takie marnotrawstwo cennych terenów i ich zasobów. Tymczasem oglądając wojnę w Ukrainie widzimy, co robią Rosjanie. Jak bardzo nie zależy im na swoich własnych żołnierzach i jak bardzo chcą zniszczyć ten kraj.
Bohaterką pani powieści jest tytułowa Selkis, istota kosmicznej rasy, kobieta z ogonem pokrytym łuskami.

Od samego początku chciałam, żeby główną postacią nie był człowiek. Właśnie z powodu mojej niechęci do ludzkości ludzie mieli być czarnymi charakterami. Zastanawiałam się, co mogłoby wyróżniać moją bohaterkę w taki sposób, by budziła niechęć u ludzi. Myślałam o rogach i skrzydłach, ostatecznie jednak uznałam, że pokryty łuskami ogon może być dla ludzi wstrętny, zwierzęcy. Nadałam jej więc trochę takich cech, które sprawiają, że ludzcy bohaterowie książki nie do końca uważają ją za istotę inteligentną i czującą, a raczej za jakieś zwierzę. Bohaterka moich poprzednich książek, krakowska detektyw Julia Dobrowolska, była silna, odważna i inteligentna. A Selkis jest istotą zagubioną, przestraszoną, czasem płaczliwą. W dodatku przez połowę książki prawie nie mówi, co skądinąd było ciekawym doświadczeniem twórczym, bo jak prowadzić postać, która się nie odzywa?

A propos stworów: napisała pani scenariusze do dwóch odcinków serialu Netfliksa „Krakowskie potwory”. Jak bardzo praca nad scenariuszem różni się od pisania powieści?
Bardzo. Pisanie książki to proces wyjątkowo samotniczy, a ostatecznie moje zdanie jako autorki jest decydujące. Natomiast scenariusz filmowy powstaje w grupie. Gdy dołączyłam do ekipy serialu, gotowy był już zarys odcinków, a do mnie należało tylko wypełnienie go właściwą treścią. Każdy ze scenariuszy był dyskutowany z pozostałymi scenarzystkami, reżyserkami i producentami. Moje zdanie nie było wcale najważniejsze, nie mogłam się na przykład przy czymś uprzeć. Nie miałam też wpływu na końcowy efekt, czyli to, co zobaczyliśmy na ekranie. Niektóre sceny, które bardzo lubiłam, wyleciały w montażu. Filmu nie można traktować jak swojego własnego dzieła; nawet napisanego przez siebie scenariusza nie można tak traktować.

A jakie są różnice w samej materii pisarskiej? W scenariuszu nie ma chyba zbyt dużo miejsca na opisywanie uczyć, przeżyć i rozterek bohatera?
Trzeba to wszystko zastąpić jakąś miną, gestem… Musi być krótko, bo scenariusz filmu ma zwykle około stu stron. Jest to dla mnie trudne, by zwykle piszę grube książki, a tutaj trzeba się streszczać. Trzeba być zwięzłym, używać innego języka opisu i innych literackich chwytów.

Jednak czytając „Selkis” miałem wrażenie, że oglądam filmowe sceny.
Od samego początku słyszałam o swoich książkach, że są bardzo filmowe. Myślę, że to po prostu pokłosie filmoznawstwa, które skończyłam, a tego brzemienia trudno się pozbyć. Pisząc posługuję się obrazami, mam je w głowie. Kiedyś wydawało mi się, że każdy tak ma, potem przekonałam się, że wcale nie. U mnie wyobraźnia posługująca się obrazami jest bardzo rozbudowana i szczegółowa. Wykracza poza to, co mieści się w książce.

Uznanie przyniósł pani cykl książek o detektyw Julii Dobrowolskiej. Czy Kraków to dobre miejsce na akcję powieści kryminalnej?
Myślę, że Kraków cały czas nadaje się do literackiego eksplorowania, tylko trzeba sobie znaleźć na to jakiś nowy sposób. W cyklu o Julii, a także w „Betonowym pałacu” i „Kamiennej nocy” starałam się trochę odcukierkować obraz naszego miasta. Wymyśliłam sobie, że akcja w ogóle nie będzie się działa w najbardziej znanych turystycznych miejscach. Wybrałam obrzeża, stworzyłam nieistniejącą dzielnicę, opisywałam mało atrakcyjne lokalizacje, które miały dla mnie jakieś znaczenie. Kraków świetnie nadaje się też świetnie do osadzania akcji retro kryminałów.

Nie żal było pani porzucić Julię Dobrowolską?
Nie porzuciłam jej. Napisałam kolejny tom będący ukoronowaniem cyklu. Tyle że ma 900 stron, a to niedobrze, bo czasy nie sprzyjają wydawaniu grubych książek. Zastanawiam się teraz jak zrobić z niej dwa mniejsze tomy. Poświęciłam tej powieści pięć lat, więc żal mi ją skracać. Z drugiej strony wiem, że fani na nią czekają.

Trudno się dziwić, czytelnicy przywiązują się do fajnych bohaterów.
To prawda, ale pisarz w pewnym momencie zaczyna odczuwać zmęczenie postacią, którą stworzył. Ja miałam tak po książce „Grób”. Wymyśliłam więc Profesora, który stał się główną postacią w „Betonowym pałacu”, a potem w „Kamiennej nocy”. Pojawiała się tam także Julia, którą trochę odmieniłam. Pisanie serii bywa męczące, w pewnym momencie wywołuje znużenie i rodzi potrzebę zmiany tematu. A wracając do wspomnianego tomu o Julii: bardzo chcę, żeby kiedyś się ukazał.

Pisząc kryminał buduje Pani najpierw dokładny scenariusz, czy wystarczy tylko początkowy pomysł na zabójstwo?
Mam zawsze plan akcji, ale nie zawsze jestem mu wierna. Podczas pisania „Selkis” – przypomnijmy, że to też jest kryminał – plan był bardzo dokładny i ściśle się go trzymałam. Mało tego, plan był tak bogaty, że wyszła książka mająca prawie 600 stron. Podczas pisania zdarza mi się odchodzić od planu, jednak wymyślony na samym początku trzon intrygi zawsze musi pozostać. A więc zabójstwo, rozwiązanie zagadki i jakiś związany z tym twist.

Zakończenie „Selkis” sugeruje, że ciąg dalszy tej opowieści nie jest wykluczony…
On już powstaje. Piszę właśnie kontynuację przygód mojej bohaterki. Polubiłam tych bohaterów, temat mi odpowiada, dobrze się w nim czuję i na nowo odnalazłam radość pisania, co jest dla mnie bardzo ważne. W wolnych chwilach piszę opowiadania osadzone w uniwersum Selkis. Podoba mi się rozbudowywanie tego kosmicznego świata i chcę trochę w nim pobyć.

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.