Edyta Olszówka: Nigdy w życiu nie poszłabym na kurs uwodzenia

Czytaj dalej
Fot. Ola Grochowska
Paweł Gzyl

Edyta Olszówka: Nigdy w życiu nie poszłabym na kurs uwodzenia

Paweł Gzyl

Edyta Olszówka potrafi na ekranie i wzruszać, i rozśmieszać. Od dzisiaj możemy ją oglądać w jednej z ról w ro w filmie „Jak poślubić milionera”. Nam gwiazda opowiada czy wierzy w romantyczną miłość.

- W słynnej komedii „Pół żartem, pół serio” Marilyn Monroe grała dziewczynę, która marzy o poślubieniu milionera. To samo Pani bohaterka – Kiki. Nic się nie zmieniło w tej kwestii przez ostatnie sześćdziesiąt lat?
- Myślę, że w relacjach i związkach damsko-męskich, nic się nie zmieniło. Mimo upływu lat i pojawiania się nowych mediów, ludzie mają nieustanny problem z komunikacją. Technologia idzie do przodu, świat się rozwija, a na podstawowe pytania nadal nie mamy konkretnych odpowiedzi.

- Pani bohaterka szuka tych odpowiedzi na kursie organizowany przez trenerkę rozwoju osobistego. Uważa pani, że są sprawdzone metody na to, by nauczyć się zwracać na siebie uwagę płci przeciwnej?
- W wielu krajach świata małżeństwa nadal są aranżowane – choćby na zasadach zgodności astrologicznej. To cały Daleki Wschód – Indie czy Nepal. Tam nadal rodzice wybierają małżonkę lub małżonka dla swoich dzieci. Dla mnie najważniejsza jest wolność – wolna wola i wolny wybór. Życie bardzo weryfikuje każdy związek.

- Starsze pokolenie jest przyzwyczajone, że to mężczyzna stara się o względy kobiety. Tymczasem bohaterki „Jak poślubić milionera” przejmują sprawy w swoje ręce i same walczą o wymarzonych mężczyzn. Nie ma w tym nic złego?
- Tak naprawdę, gdyby tylko od mężczyzny zależało zdobycie kobiety, to nigdy by nic z tego nie wyszło. Wszystko zależy od obu stron. Trzeba też wziąć pod uwagę, że wiele osób udaje kogoś innego – i po ślubie okazuje się, że mamy obok siebie zupełnie nieznaną osobę. Jest bowiem cała miłosna strategia, która polega na pokazaniu się od jak najlepszej strony, przy jednoczesnym zakamuflowaniu swoich wad. Są więc na pewno jakieś fortele, które pomagają zdobyć uczucie wybranki lub wybranka. Mnie jest to bardzo obce. Nie poszłabym na taki kurs. Nie wierzę w coś takiego. Nie chciałabym być z mężczyzną tylko dlatego, że ma pieniądze.

- Powiedziała pani kiedyś w jednym z wywiadów: „Wyrosłam na micie romantycznej miłości”. Taka miłość istnieje jeszcze w dzisiejszych czasach?
- Dzisiaj traktuje się drugiego człowieka bardziej instrumentalnie, używa się go do spełnienia własnych pragnień czy potrzeb. Żeby ktoś zrobił tak, aby nam było dobrze. Żebyśmy byli mniej samotni, mniej smutni, mniej zagubieni.

- Wizerunkiem kobiety, która poszukuje w mężczyźnie przede wszystkim materialnego wsparcia, na pewno oburzą się feministki.
- Nie wiem czy to jest wbrew feministkom. Bo jednak te wszystkie kobiety z filmu tak naprawdę myślą o sobie. (śmiech) A nie o milionerach. To oni mają im zapewnić dostatnie i wygodne życie. Te kobiety są zainteresowane wyłącznie stanem ich konta. Nie jakimiś szlachetnymi cechami charakteru, ani przyjemnym usposobieniem, czy nawet ładnym wyglądem. To nie ma żadnego związku z uczuciami, jest biznesem.

- Komedie romantyczne, do grona których zalicza się „Jak poślubić milionera”, nie cieszą się względami krytyków, ale za to gromadzą w kinach tłumy. Z czego to wynika?
- Z chęci rozrywki i tęsknotą za romantyczną miłością. To ucieczka od rzeczywistości, ale bez większego zaangażowania, żeby nic nie naruszyło naszego wewnętrznego spokoju.

- Kiki z „Jak poślubić milionera” to typowo komediowa postać. Od czasu pamiętnego „Pół serio” z 2001 roku, za który zresztą dostała pani nagrodę na festiwalu w Gdyni, z powodzeniem grywa pani w tego typu filmach. Jaki pani odkryła u siebie ten komediowy talent?
- Nie jest tak, że ja w pewnym momencie odkryłam w sobie komediowy talent. Po prostu od początku chciałam być wszechstronną aktorką. To było moje wielkie marzenie.

- Panią bardziej ciągnie do dramatycznych ról, czy do rozrywkowego kina?
- Kocham swój zawód i tego nie rozdzielam. Każda konwencja niesie inne wyzwania. Ten zawód jest dosyć okrutny i wymaga dużo szczęścia. Najczęściej to nie my wybieramy, tylko wybiera się nas.

- Jaka była najtrudniejsza rola w pani dorobku?
- To był włoski film „Elvis i Marilyn”. Opowiadał o bohaterach uwikłanych w wojnę w byłej Jugosławii. Ja grałam Rumunkę i musiałam mówić w tym języku. Ale też po włosku. Kiedy się nie gra w swoim ojczystym języku, jest o wiele trudniej. Pod tym względem było mi więc najtrudniej. Poza tym wygrałam casting do tego filmu zaraz po szkole, więc nie byłam specjalnie doświadczona. I zapamiętałam ją jako wyjątkowe wyzwanie.

- Powiedziała pani w jednym z wywiadów: „Kariera aktorki nie jest usłana różami, a role nie leżą na ulicy”. Ciężko o ciekawe oferty dla kobiet w polskim kinie?
- Brakuje ciekawych ról dla kobiet. Trochę się to zmienia, ale i tak mężczyźni mają w tym zawodzie znacznie lepiej.

- Aktorka z pani pozycją musi chodzić na castingi?
- Lubię castingi, bo często są to ciekawe spotkania. Nawet jak z tego nic później nie wynika. Staram się cieszyć z tego, co mam.

- Miała pani w ciągu swej kariery pracować z wieloma znanymi reżyserami. Które spotkanie było dla pani wyjątkowe?
- Każde było takie. Nie potrafię wyróżnić jakiejś jednej osoby.

- Często oglądamy panią również w serialach. Nie ma pani nic przeciwko występom w telewizji?
- W ostatnich latach seriale zyskały na jakości. Są jak filmy. Zdarzają się niezwykłe role, zaskakujące scenariusze.

- Największą popularność przyniósł pani pamiętny serial „Przepis na życie”. Jak go pani wspomina?
- Lubiłam ten serial i rolę Poli, którą w nim zagrałam. To był bardzo dobry scenariusz Agnieszki Pilaszewskiej, wspaniali aktorzy, reżyserzy i ekipa filmowa.

- Ostatnio wiedzieliśmy panią w serialu „1983” – pierwszej polskiej produkcji Netfliksa. Czuło się na planie ten światowy rozmach?
- Na pewno. Choćby dzięki temu, że jednym z reżyserów była Agnieszka Holland a spotkanie z nią było moim marzeniem. Przeszłam przez zdjęcia próbne – i bardzo mnie ucieszyła możliwość współpracy. Dziś powstają u nas różne seriale dla Netflixa, ale ten był pierwszy.

- Mimo tego, że gra pani w kinie i w telewizji, nie zapomina pani o teatrze. To właśnie na jego deskach czuje się pani najlepiej?
- Ja wszędzie czuje się dobrze – w teatrze, filmie czy w serialu, bo jak powiedziałam, uwielbiam swój zawód. Ale oczywiście zapraszam do Teatru Narodowego na „Kotkę na gorącym blaszanym dachu”, „Garderobianego” i „Letników”.

- Po skończeniu szkoły nastawiała się pani bardziej na kino czy teatr?
- Ja chciałam przede wszystkim pracować, bo tak się pięknie składa, że ten zawód jest moją pasją. Skońzcyłam szkołę filmową. Każdy z absolwentów ma marzenia, ale nie zawsze się one spełniają.

- Jest pani też aktorką dubbingową. Lubi pani tego rodzaju aktorstwo?
- Nie jest łatwe zadanie. Aktor siedzi przez kilkanaście godzin zamknięty w małej przestrzeni tylko ze sobą i z mikrofonem. Do tego muszę brać pod uwagę to, jak głos podkłada aktorka w oryginale. Pamiętam jak nagrywałam „Tarzana” – i dostałam rolę napisaną dla amerykańskiej aktorki Minnie Driver. Musiałam dostosować się do narzuconej przez nią interpretacji. Tymczasem ja w sztuce najbardziej cenię wolność. Ale fajnie to wyszło.

- Jest pani jedną z tych niewielu aktorek, które nie pojawiają się w świecie celebrytów. To świadoma decyzja?
- Nie jestem aktywna w social mediach. Nie podoba mi się, że ludzie patrzą bez przerwy w telefony, a nie dostrzegają siebie. Przestają się spotykać, rozmawiać i widzieć. Kiedyś myślałam, że ludzie, korzystając z internetu czy telefonu komórkowego, uczą się czegoś i szukają ciekawych informacji. Ale teraz widzę, że są to tylko plotki i gry. Żałuję bardzo, że to tak mocno weszło w nasze życie.

- No właśnie: można dzisiaj być aktorem i odcinać się od mediów społecznościowych?
- Ja jakoś funkcjonuję.

- Był taki czas, kiedy plotkarskie serwisy mocno panią prześladowały.
- Nie chciałabym nikogo obrazić, ale mam w nosie to, co wymyślają sobie portale plotkarskie. Na ogół są to bzdury. Nie ma ochoty niczego dementować. Zawsze znajdą się tacy, którym się nie podobam. Tylko wtedy, gdybym była banknotem studolarowym, to każdy by mnie lubił. (śmiech)

- Ponoć najchętniej odpoczywa pani podczas podróży.
- Lubię podróze. To moja kolejna pasja. Oglądając świat odpoczywam i rozwijam się jako człowiek. Jestem po premierze „Letników” w Teatrze Narodowym w reżyserii Macieja Prusa – i teraz zamierzam zrobić sobie krótki urlop.

- A jaką podróż wspomina pani najcieplej?
- Alaskę, bo tam było najzimniej.

- Jest jeszcze takie miejsce, gdzie pani nie była, a chciałaby pani je zobaczyć?
- Jest jeszcze wiele takich miejsc. Świat jest piękny, duży i ciekawy. W jednym życiu nie da się wszystkiego zobaczyć.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.