Trzy ławki to aż za dużo, bo w tej szkole jest tylko czworo uczniów

Czytaj dalej
Fot. Bartosz J. Klepacki
Bartosz J. Klepacki

Trzy ławki to aż za dużo, bo w tej szkole jest tylko czworo uczniów

Bartosz J. Klepacki

Absurd w podstawówce w Czaplicach. Na jedno dziecko przypada dwóch nauczycieli, ale placówki zamknąć nie można.

1 września w Szkole Podstawowej w Czaplicach (gm. Łomża) naukę rozpoczęło czworo uczniów, których uczy aż ośmiu nauczycieli! Placówka jest najmniejszą podstawówką w kraju. Daleko jednak do warunków komfortowych. Lekcje odbywają się bowiem w starym budynku, a stropy niektórych sal lekcyjnych trzeba podpierać słupami. I tak będzie jeszcze przez minimum rok. Bo szkoły - przynajmniej teraz - zamknąć nie można.

Czwórka uczniów bez kłopotu znalazłaby miejsce w podstawówce w Konarzycach, które też leżą w gminie Łomża. Ale problem ze znalezieniem pracy mogliby mieć pedagodzy z Czaplic.

- A byłoby absurdem, żeby przychodzili do pustej szkoły - mówi Piotr Kłys, wójt gminy Łomża. - W przyszłości mielibyśmy gdzie umieścić nauczycieli z Czaplic. Ale w tej chwili to jest już problem, bowiem arkusze zajęć w szkołach są poukładane. Podpisane są też angaże z nauczycielami i określone godziny. Na dziś byłby więc kłopot - zaznacza włodarz gminy.


Są sale, ławki, tablice. Tylko dzieci prawie nie ma. Utrzymanie szkoły kosztuje zaś rocznie 700 tys. zł

Część z ośmiu nauczycieli, którzy pracują w Czaplicach ma również niepełne etaty w innych gminnych szkołach. Dla nich zamknięcie placówki nie byłoby więc życiowym dramatem.


- Kilku mogłoby jednak znaleźć się w trudnej sytuacji - podkreśla Kłys. Wójt jest jedyną osobą, która o przyszłości placówki rozmawia. Inni nie chcą poruszać tematu.

- Nie będę tego komentować - mówi Sławomir Dębek, który od 1 września jest nowym dyrektorem szkoły.

Pytani o sens utrzymywania placówki rodzice uczniów odwracają się plecami.

- Jakieś wyjście z tej sytuacji musimy jednak znaleźć - mówi Kłys.

Już w roku szkolnym 2015/2016, kiedy w szkole było 23 uczniów, rada gminy chciała ją zlikwidować. Rodzice protestowali. Rok później było już tylko 11 dzieci. Znowu nie było zgody. Nie pomagały tłumaczenia władz gminy, że utrzymanie tak małej liczby dzieci w rozpadającym się budynku generuje rocznie 700 tys. zł kosztów. A na remont samorządu nie stać, bo obiekt jest wpisany do rejestru zabytków, co podnosi koszty. Wszystko na nic. Na likwidację szkoły dwukrotnie nie zgodziło się też bowiem Kuratorium Oświaty w Białymstoku.


Są sale, ławki, tablice. Tylko dzieci prawie nie ma. Utrzymanie szkoły kosztuje zaś rocznie 700 tys. zł
Bartosz J. Klepacki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.