Majka Lisińska-Kozioł

Oczy ma dla ozdoby, ale biega na medal

Oczy ma dla ozdoby, ale biega na medal Fot. archiwum prywatne
Majka Lisińska-Kozioł

Związali ręce i ruszyli. Biegli jak natchnieni. Ona w czarnej opasce na oczach. I jej przewodnik, który patrzył za dwoje. Joanna Mazur i Michał Stawicki przywieźli z mistrzostw świata osób niepełnosprawnych w Londynie złoty medal w biegu na 1500 metrów. Do tego jeszcze srebro na 800 i brąz na 400. Co dalej?

W krakowskiej kawiarni jest gwarno. Joanna zgrabnie chwyta kubek. Upija łyk kawy. Ma piękne oczy. Dla ozdoby. - Wiem, co straciłam, bo kiedyś widziałam - mówi.- A człowiek cierpi, gdy los odbiera coś na zawsze. Ale zdążyłam przyjrzeć się światu. Znam jego barwy i kształty. Mogę sobie wiele rzeczy przypomnieć.

Miała trochę czasu na kodowanie obrazów, bo wzrok traciła latami. Już w dzieciństwie widziała inaczej: - W lewym oku świat był ciemniejszy, w prawym jaśniejszy. Bracia nie rozumieli, co ja ciągle z tym jaśniej i ciemniej…Ale dopiero w szkole podstawowej, w rodzinnym Szczucinie, zaczęły się prawdziwe problemy. - Koleżanki pisały słowa, a ja rysowałam wzorki - wspomina. - Musiałam podejść bliżej niż inni, by dojrzeć szczegóły. Już wtedy więcej sobie wyobrażałam, niż mogłam zobaczyć.

Z każdym rokiem, z większym trudem rozpoznawała ludzi i rozróżniała przedmioty. Wstydziła się korzystać z lupy. Jej niepełnosprawność przerosła i kolegów, i nauczycieli, którzy nie bardzo akceptowali „inną”. Przed pierwszą komunią lekarka poradziła Joasi: - Napatrz się teraz, bo niedługo nie będziesz mogła.

Była kilkuletnim dzieckiem i nie od razu zrozumiała, co słowa okulistki tak naprawdę znaczą. Każda kolejna wizyta u specjalisty kończyła się stwierdzeniem: Będzie gorzej. - I było. Nie chciałam chodzić do miejscowej szkoły. Mama obiecała, że znajdziemy coś innego. I właśnie wtedy, jak na zawołanie, w telewizji pokazano program o Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących przy ul. Tynieckiej w Krakowie. Pojechałyśmy. Pani dyrektor Barbara Planta przyjęła mnie ciepło i tak zaczął się nowy etap w moim życiu; przekonywałam się, że osoby niewidome dają radę i zaczynałam wierzyć, że ja też sobie poradzę.

Ale po cichu, gdzieś w zakamarku serca, wciąż miała nadzieję. Dlatego parę lat później poleciała na badania do USA. - Lekarze rozmawiali po angielsku. Nie wiedzieli, że znam język, więc nie owijali niczego w bawełnę. Usłyszałam, że ukryta dystrofia plamki jest chorobą postępującą i nie można jej leczyć. To było bolesne. Mijały lata, a ja wciąż zadawałam sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego ja?

Nikt nie znalazł odpowiedzi. Joanna też nie. Zaczęła urządzać sobie świat w ciemności. I 27- letnia dziś mistrzyni przekonała się, że trudności mogą być mobilizujące. Dla niej takie były. Dlatego jak coś zaczyna, to kończy. Ma dyplom ze szkoły masażu w Krakowie, licencjat z promocji zdrowia, jest magistrem pedagogiki terapeutycznej z rehabilitacją ruchową. Studia magisterskie robiła w Łodzi. - Topografia miasta była wyzwaniem - nie kryje. - Musiałam się przekonać do białej laski. Dała radę.

Zawsze była aktywna. Grała z braćmi na podwórku w piłkę nożną i koszykówkę. Jeszcze w czasie studiów w Krakowie zaczęła biegać. Polubiła to i szukała sekcji. - Szkoleniowcy odmawiali, bo nie bardzo wiedzieli, jak trenować kogoś, kto nie widzi - nie kryje. - Dopiero Lech Salamonowicz z krakowskiej AWF, znakomity trener, twórca sukcesów m.in. Marcina Urbasia, podjął się pracy ze mną. Trafiłam do grupy, gdzie ćwiczył Janek Ciepiela, zdolny czterystumetrowiec. To on pokazał mi, jak się odnaleźć na siłowni.

Po roku i trzech miesiącach pracy z Salamonowiczem oraz po trzech miesiącach biegania z Michałem Stawickim jako przewodnikiem zdobyła kwalifikację na igrzyska olimpijskie w Rio.

Październik 2015 roku był dla Joanny przełomowy. -Widziałam coraz mniej -mówi. -Zrozumiałam, że czas się do tego przyznać. Zwłaszcza przed sobą. Tymczasem trenowała w Krakowie z grupą pełnosprawnych sprinterów pod okiem Salamonowicza.

Na pierwszy obóz kadry pojechała do Wisły. W kieszeni miała spis zadań do wykonania przygotowany przez trenera, ale na miejscu wstydziła się prosić o pomoc. Starała się wychodzić na zajęcia w towarzystwie innej osoby. Na siłowni poszło, ale następnego dnia było bieganie na stadionie. -Kolega z kadry robił swój trening; miał tylko 6 odcinków biegowych, ja dwanaście. Gdy skończył, zostałam na bieżni sama, a chciałam wykonać to, co miałam w planie. Liczyłam kroki na prostej i na wirażu. Byłam skupiona i uważna, nie przewidziałam jednak, że ktoś zostawi na bieżni płotek.

Poczuła potworny ból. Myślała, że złamała stopę. Zrobiło się zamieszanie. I wtedy przydzielono ją do Michała, wówczas trenera kadry paraolimpijskiej. Pierwszy wspólny trening odbyli w terenie. Joanna czuła się z nim tak pewnie, jak dotąd z nikim. - Okazało się, że pasujemy do siebie - opowiadają oboje. - Jest między nami więź, zaufanie i porozumienie dusz. Inni przewodnicy byli dla Joanny zbyt wolni lub nie umieli się dostosować. Z Michałem szło jak po maśle. Po obozie rozjechali się do domów. A potem Asia udała się do Słupska. Miała trenować z przewodnikiem z Krakowa; też nie dawał rady. - Po konsultacji z Lechem Salamonowiczem wróciłam do Michała - wspomina. - Został moim przewodnikiem na stałe. A niedługo potem trenerem. Wymagającym trenerem.

Michał wie, że im więcej jest w Joannie sportowej złości, tym więcej ma determinacji i lepiej pracuje. - Za to nadmiar negatywnych myśli powoduje, że się usztywnia - opowiada.

Jest jej „oczami” także poza bieżnią. - Gdy przyjeżdżamy do nowego miejsca oprowadza mnie po okolicy. Pomaga, gdy śniadanie jest w formie stołu szwedzkiego; nie wiedziałabym przecież, co i z której strony leży. A Joanna na jedzenie też musi uważać. Ma celiakię. Nie toleruje glutenu. - Jeśli on się gdzieś zaplącze, mam torsje i biegunkę - przyznaje.

Ciemność otaczająca Joannę nie jest czarna jak smoła. Dziewczyna widzi niektóre kolory i światło. Cieszy się, że chociaż tyle. - Ale to światło gaśnie po bardzo ciężkich treningach, na których pracujemy nad wytrzymałością. Boli mnie wtedy każdy mięsień, jestem padnięta. Zdejmuję opaskę i jest ciemno. Zakładam - ciemno, zdejmuję - dalej ciemno. Mój organizm tak reaguje na zakwaszenie organizmu - opisuje. - Po paru chwilach kolory i światło do mnie wracają. Już do tego przywykłam. I do wielu obwarowań, które regulują start takiej pary jak nasza.

Na przykład do tego, że biegacz, choć niewidomy, musi mieć opaskę na oczach, aby otaczała go ciemność. Jednakowo czarna dla wszystkich startujących. Asia: - Podczas tegorocznych mistrzostw świata w Londynie mieliśmy pod opaską zaklejone oczy taśmą. Bywa, że zachodzi na brwi i rzęsy, a wtedy odlepia się ją razem z włoskami.

Drugą opaskę biegacz zakłada na rękę. Tak jak jego przewodnik. Ta nie może być dłuższa niż metr. - Na dystansie Michał musi widzieć za nas dwoje -informuje. -Nie może mnie ani ciągnąć, ani popychać. I nie może pierwszy przekroczyć linii mety, a falstart zrobiony przez przewodnika eliminuje parę.

Przed ważnym startem trzeba zadbać o każdy szczegół. Ważny jest posiłek; lekki i energetyczny. Na przykład ryż z bananem i miodem. Potem powtórka założeń taktycznych. Tak było w Londynie. Zanim ruszyli na start finału 1500 metrów, usiedli na ławeczce. -I wtedy zapytałam Michała: Czy zdążymy się rozpędzić na tyle, by wygrać? „Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana” - odparł.

Podjęli wyzwanie. Biegli równym tempem, ale gdy mieli w nogach już 1100 i 1500 metrów - zamykali stawkę. Jakieś sto przed metą ruszyli. Spiker krzyczał coraz głośniej i głośniej. Kibice stali i bili brawo, rywale osłupieli. - Nie wiedziałam, na którym jesteśmy miejscu, gdy przypuściliśmy atak. Czułam tylko, że wiraż jest długi. Nie mógł być inny; biegliśmy po piątym torze. Usłyszałam jak wymijaliśmy dwie zawodniczki. A Michał rzucał pojedyncze słowa: wejście, wyjście, prosta. Luźniej, swobodniej. Puszczamy. Tego, że mamy złoto, tak od razu nie powiedział - wspomina Joanna Mazur.

Pamięta jeszcze, że fizjoterapeuta Leszek Izdebski podał im polską flagę i że potem się popłakała.

Wcześniej oswoiła się ze stadionową wrzawą, no i z tym, że ktoś, kto biegnie tuż obok, może ją potrącić ramieniem. Przywykła, bo podczas treningów Michał aranżował takie sytuacje. Mówi: - Biegałam na przykład w słuchawkach, w których słyszałam odgłosy trybun, m.in. głośne reakcje publiczności podczas finałów z udziałem Usaina Bolta.

Wszystko dlatego, że na igrzyskach w RIO, gdy stanęła na bieżni, osaczył ją hałas i sparaliżował zgiełk panujący na stadionie. Gdy wyobraziła sobie tłumy kibiców, lęk, który już znała z przeszłości, wrócił ze zdwojona siłą. - Po raz pierwszy pojawił się, gdy zaczęłam tracić wzrok. Po prostu za dużo słyszałam, nie umiałam wyodrębnić z docierających do mnie głosów, które były blisko, od tych, które są daleko. W Rio obawiałam się, że nie usłyszę komend Michała. W Londynie, oswojona ze zgiełkiem, byłam spokojna.

Dodaje:- Po minięciu mety zadzwoniłam do mamy, bo wiedziałam, że wszyscy w domu ogromnie ten start przeżywali, a potem fetowali sukces. Była szczęśliwa, bo przed kolacją uświadomiła sobie, że na zawodach przebiegli te 1500 m dopiero czwarty raz w życiu. Zasnęli około 3 nad ranem.

W trakcie dziewięciu dni startowali osiem razy. Zdobyli trzy medale, a po drodze były też biegi eliminacyjne. Nawet pełnosprawni sportowcy na dużych imprezach nie startują tak często.

Dlatego opieka fizjoterapeuty, lekarza, odnowa, regeneracja - są niezwykle ważne. Ale generują koszty. - Stale szukamy sponsora, żeby móc skupić się tylko na bieganiu. Po igrzyskach w RIO dostawaliśmy średnio po 1400 zł stypendium. Wszystko szło na przygotowania.

-U Asi kluczowy jest trening z przewodnikiem. Tylko że ja mieszkam w Bełchatowie, ona w Krakowie. Podróżowanie pociągami i autobusami pochłania i czas, i pieniądze - mówi Michał.

Do tej pory finansowanie ich treningów opierało się na Polskim Związku Sportu Niepełnosprawnych. Dodatkowo pomógł ostatnio Start Tarnów, klub Joanny. Jego szefowie zapewnili im dwa dodatkowe zgrupowania. Przed mistrzostwami w Londynie spędzili poza domem 270 dni. Trzeba było opłacić noclegi, wyżywienie. Zdarzało się, że też obiekty treningowe i odnowę biologiczną.

- Żeby mieć wyniki, nie możemy oszczędzać na jedzeniu, fizjoterapii czy opiece lekarskiej. Staramy się nie przegapić najlepszej pory na sen, czyli od godz. 23 do 1. Do tego dochodzą regularne badania wydolnościowe, mierzenie zakwaszenia. Niezwykle ważna jest też systematyka posiłków. Gdzie i za co będziemy trenować w przyszłym sezonie? Nie wiadomo - mówią. A sezon przygotowawczy rozpoczyna się w październiku. Część kosztów pokryje pewnie Polski Związek Lekkoatletyczny, a resztę trzeba będzie dołożyć.

Joanna ma rentę. Do niedawna pracowała też w przychodni jako masażystka, ale nie była w stanie pogodzić codziennych treningów z wyczerpującą pracą. Wybrała sport. Dorabia w różnych stowarzyszeniach, częściowo jej pasję finansują rodzice, trochę dorzuca samorząd małopolski.Wyczynowe uprawianie sportu jest drogie.

Długo jej zajęło, zanim zaakceptowała siebie z oczami tylko dla ozdoby. Nie poddała się. Jest szczęśliwa, spełnia marzenia i realizuje swoje pasje. Podkreśla:- Jestem wdzięczna Michałowi za to, co dla mnie robi. To nie tylko przewodnik na bieżni, trener i motywator, ale przede wszystkim przyjaciel.

Teraz jej celem jest medal na igrzyskach paraolimpijskich w Tokio. Chciałaby też założyć rodzinę, cieszyć się zwykłym życiem. Ale najpierw skoczyć ze spadochronem.

Co dalej? Joanna i Michał chcą zdobyć kwalifikacje na Igrzyska Paraolimpijskie w Tokio w 2020. Realizują czteroletni plan przygotowań (już rok za nimi). W tym sezonie czekają ich mistrzostwa Europy. Jako zawodnicy kadry narodowej są objęci szkoleniem centralnym, które zapewnia średnio 1 zgrupowanie (około 12-14 dni) w miesiącu. Biorąc pod uwagę specyfikę grupy T11 (zawodnik niewidomy plus przewodnik), potrzebują więcej niż jedno zgrupowanie w miesiącu. Dla zachowania ciągłości szkolenia konieczne są dwa miejsca noclegowe z wyżywieniem i możliwością korzystania z obiektów sportowych - w zależności od okresu przygotowań: góry lub inny ośrodek. Klub Tarnowskie Zrzeszenie Sportowe Niepełnosprawnych w ubiegłym roku zapewnił mistrzom dwa dodatkowe zgrupowania, jedno w Zakopanem, kolejne w Ośrodku Przygotowań Paraolimpijskich w Wiśle.

Kto pomoże teraz?

WIDEO: Co Ty wiesz o Krakowie - odcinek 19

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Majka Lisińska-Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.